Tegoroczny Festiwal Teatralny Malta upłynął pod znakiem niekorzystnych warunków pogodowych. Spektakle odwoływane były z powodu deszczu lub burz. Z tego między innymi powodu wybierałam przedstawienia, które odbywały się pod dachem. Przypadkiem złożyło się, że były to jednocześnie pozycje najbardziej interesujące. Poniżej próba zapisu kilku z nich, a jednocześnie szlak odwiedzanych przeze mnie miejsc w Poznaniu. Architektura miasta i sposób jej zaadaptowania integralnie współtworzyły krajobraz teatru.
Międzynarodowe Targi Poznańske
W tej symbolicznej już kuźni handlu pokazano spektakl mocno uderzający w system kapitalistyczny. Specyfiką Compagnia Pippo Delbono są osoby ją współtworzące: transwestyci, bezdomny Mr Puma, Gianluka – mężczyzna z zespołem Downa, głuchoniemy Bobo i sam, śmiertelnie chory leader trupy, Pippo Delbono. Jej skład przypomina trochę filmowy świat Felliniego. W „La menzogna” (czyli w „Fałszu”) łączyło się ze sobą kilka wątków, które pozornie oddalone od siebie stanowiły jednolity komunikat dotyczący uniwersaliów, splecionych z pojedynczą biografią. Fabuła spektaklu nawiązywała do pożaru w turyńskiej fabryce stali ThyssenKrupp. Robotnicy pokazani zostali tuż przed wybuchem, podczas zakładania swoich uniformów. Jako komentarz do tego wydarzenia posłużyły słowa księdza Alexa, opowiadającego o biedzie i financjalizacji ekonomii, emitowane na ekranie zawieszonym u góry sceny. Z tym obrazem nierówności społecznych zestawiono świat neapolitańskiej Camorry, przesycony klejnotami, hedonizmem, niszczącą erotyką. Camorra pokazana została jako siedlisko katów, robotnicy zaś jako ich ofiary. Sam Pippo Delbono wcielił się w leadera mafii. Uczynił się odpowiedzialnym za nieszczęścia, dotykające zwykłych, prostych ludzi.
Mafioso na początku demonstruje swoją władzę, wcielając się w fotografa z małym, niewidocznym aparatem, pieszczącego błyskiem flesza niezwykle seksowną prostytutkę, a za nią pozostałych uczestników jego wielkiej orgii, noszących maski zwierząt i fetyszystyczne stroje. Z czasem następuje w nim wyłom, kryzys, wynikający ze świadomości „bycia winnym” i „fałszywym” – po tym, jak zmusza obecne na scenie postaci do upodlenia i każe im szczekać, sam zaczyna płakać. Ratunku szuka w upośledzonym Gianluce, w mającym za sobą doświadczenie szpitala psychiatrycznego Bobo – to oni są prawdziwie wolni, to przed nimi jest w stanie się ugiąć, obnażyć. Anorektycznie szczupły Mr Puma, mający na sobie fabryczny hełm, wniesiony zostaje przez protagonistę na scenę i złożony w ofierze tuż przed pierwszymi siedzeniami widowni. Leżąca przez nim latarka oświetla jego hełm, a w tle słychać takty „Święta wiosny” Strawińskiego.
Tak jak wspomniałam na początku, losy świata splecione zostały w „La Menzogna” z biografią samego artysty. Pippo Delbono jako mafioso kapituluje. Teraz musi się obnażyć, zdjąć z siebie fałsz. Nawiązując do własnego dzieciństwa przeprasza za to, kim jest. Zrzuca z siebie drogi garnitur, zdejmuje bieliznę. Całkowicie nagi długo patrzy w publiczność, która staje się świadkiem jego głębokiego, bezsłownego confessio.
Spektakl Compagnia Pippo Delbono był wydarzeniem maltańskiego festiwalu.
Stara Drukarnia
Na uwagę zasługuje też „More Heart Core” – nowy spektakl poznańskiej grupy Porywacze Ciał – całkowicie bezkompromisowy, odważny, łamiący reguły i konwenanse, zbudowany głównie na aktorskich improwizacjach Macieja Adamczyka i Katarzyny Pawłowskiej. Przestrzeń gry w Starej Drukarni wytyczył czerwony dywan – typowy znak establishmentu, wokół którego rozłożone zostały miski dla psa, a do nich wsypana karma – jak dowiedzieliśmy się później przeznaczona dla szakala, który „tkwi w sercu każdego z nas”. Po obu stronach dywanu dwa pulpity, jakich używają muzycy w filharmonii, zaadaptowane przez aktorów do budowania dialogu z oddalenia, wzmacnianego przez mikrofon. Na początku spotkali się w symbolicznym centrum handlowym i wymijając się supermarketowymi wózkami, przerzucali się raz to sarkazmem, raz uprzejmościami. Stopniowo jednak kiełkował w nich bunt, podsycany przez wydobywającą się z głośników muzykę typu hard core. Adamczyk recytował swoją litanię nienawiści wobec wszystkiego, czego artyści doświadczają na co dzień – organizatorów festiwalu, krytyków, ich samych jako artystów. I w momencie, kiedy zrobiło się już całkiem „hardkorowo”, kiedy z metalowych rur, imitujących kończyny lała się czerwona farba, Porywacze odwrócili konwencję o sto osiemdziesiąt stopni – stali się prezenterami słodkiego telewizyjnego show, w którym głównym punktem programu było lepienie żyrafy z modeliny, a następnie wspólne konstruowanie jej za pomocą kilku metalowych rur, strzępów rozprutej poduszki, podartych folderów festiwalowych. Więcej takich „mrugnięć okiem” w teatrze!
Teatr Ósmego Dnia
W spektaklu Teatru Palmera Eldritcha główną rolę gra tytułowe „jarzenie”. Ma to coś wspólnego ze światłem; tylko pytanie: czy jest to coś więcej czy coś mniej niż „świecenie”? Z pewnością jest ostrzej, wyraźniej, groźniej niż przy zwykłej żarówce czterdziestowatowej. Twórcy przedstawienia zdają się mówić, że „jarzenie” definiuje współczesnego człowieka, który drogę oświetla sobie za pomocą halogenu, jarzeniówki i stroboskopu. Teatr jest konsekwentny w podążaniu za estetyką i ideologią swojego przewodnika duchowego – Philipa K. Dicka, dla którego istotnym tematem była iluzoryczność życia. W spektaklu odurzającą iluzję stwarzają pulsujące, intensywne światła, popularne piosenki, badania naukowe, dające wiarę w zbawienną rolę sztucznej inteligencji, cyberludzie, konsumpcja. Te „przekleństwa fantazji” stały się tematem i formą przedstawienia pokazywanego na Malcie. W kolejnych scenach mechaniczne ruchy aktorów odbywały się w rytm zgrzytów, pisków i pulsowań, jak gdyby ktoś chciał przełożyć poezję Juliana Przybosia na język sceniczny.
W pamięć zapadły szczególnie dwie sceny: kiedy Tomasz Michniewicz, uderzająco podobny do Nicka Cave’a ubrany w czarny kombinezon, siejąc zapowiedź zniszczenia puszczał w ruch swoją bombę żarówkową – lampę, złożoną z jarzeniówek. Zaraz potem Kuba Kapral powoli przeprowadzał nas swoim monologiem przez „odhumanizowane korytarze konsumpcji”, a jego ciało, ociekające potem i wstrząsane drgawkami w rytm trip hopowej muzyki, wciąż próbowało sztucznie się uśmiechać.
Sztuczność jest jednak zbyt jaskrawa.
Teatr Polski
Bohaterem spektaklu według dramatu Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk pod tytułem „Walizka” (w reżyserii Piotra Kruszczyńskiego) jest Fransua Żako, którego niewiadomo dlaczego żona wyrzuciła z domu. Jak każdy wagabunda Żako ma przy sobie walizkę; podobnie pozostałe postaci: Żaklin, Narrator, Sfrustrowany Bruno, Zrozpaczona Przewodniczka z Muzeum Zagłady. Walizki są tutaj nie tylko rekwizytem, z którego wysypują się kolejne, ale też komentatorem i narratorem scenicznej akcji (trochę jak w teatrze Bertolta Brechta). Taką funkcję pełni też muzyka, wygrywana na fortepianie przez noszącego jednocześnie kaftan i smoking pianistę – jak reszta postaci będącego ofiarą wielkiego kataklizmu, który w latach czterdziestych pojawił się nad Europą. Kruszczyński, między innymi poprzez sugestywnie użyte kostiumy i rekwizyty (krępujący gorset, opuszczone do kostek spodnie, puderniczkę) opowiedział o różnych, nękających społeczeństwo rodzajach zniewolenia.
Spektakl uważam za udany – bodaj jako jeden z niewielu podjął się mówienia o Holokauście na wesoło, łamiąc w ten sposób od dawna istniejące tabu.
Ośrodek teatralny „Maski”
„Akcja” kolektywu Good Girl Killer była opowieścią o skomplikowanym damsko-męskim czworokącie. Uboga scenografia, złożona ze stołu, czterech krzeseł i monitoru, na którym wyświetlane były stare filmy i reklamy, dawała przestrzeń do tańca pełnego neurotycznych pasji. Pierwsze sekwencje pokazywały melancholijny czworokąt, który w smutnym skupieniu kontemplował obraz na monitorze. Każda kolejna osoba co jakiś czas odrywała się jednak od reszty, snując własną opowieść poprzez ruch.
Stadion Klubu Sportowego „Warta”
Spektakl Teatru Usta Usta okazał się porażką. Właściwie jedyną jego zaletą była wykonywana na żywo muzyka, tworząca fabularną narrację oraz miejsce, które wybrano do pokazu – Stadion Klubu Sportowego „Warta”. Niemal całkowicie opustoszały, słabo zaludniony przez wałęsających się gdzieniegdzie bezdomnych mógłby stanowić prolog spektaklu, którego scenografia odnosiła się do rzeczywistości wokół – suszących się ubrań, dzwoniących garnków, palącego się w koszach na śmieci ognia. W przedstawieniu teatru ulicznego Usta Usta główną rolę grały przemieszczające się podesty z doczepionymi do nich lampionami, będące ubogimi rezydencjami mieszkańców tytułowej Aleksandrii. Ważną funkcję miały również taczki – rekwizyt odnoszący się, chyba nie bez kozery, do teatru Józefa Szajny oraz przemykający między nimi wózek dziecięcy. Efemeryczność i kruchość życia symbolizowały odrealnione konstrukcje, przypominające dmuchawce. Między podestami przebiegali ludzie, a wśród nich można było dostrzec mężczyznę – protagonistę i kobietę, prowadzących subtelną miłosną grę. Z jaką opowieścią mieliśmy jednak do czynienia? Wyróżniający się na tle innych osób mężczyzna pod koniec spektaklu zostaje sam, a świat wokół jest całkowitą ruiną. Czy była to historia obalonej władzy? Twórcy przedstawienia chyba zbyt mocno rozmyli znaczenia, przez co pozostawili widza w konsternacji.
Kamila Paprocka 2009.06.04