Chyba żadna z polskich aktorek nie doczekała się takiej ilości portretów jak ona. Irena Solska swoją urodą, bezkompromisowym zachowaniem i wspaniałymi teatralnymi rolami uwiodła całą Młodą Polskę. Jej urokowi nie oparł się Witkacy, Wyczółkowski, Kossak. Boy-Żeleński nazywał ją „egerią symbolizmu, modernizmu, dekadentyzmu”. Była muzą.
Portret samej siebie
9 października 1905 roku Irena Solska, gwiazda „Zielonego balonika”, prywatnie małżonka Ludwika Solskiego, świeżo upieczonego dyrektora Teatru Miejskiego, po premierze kabaretowego spektaklu, którego była bezsprzeczną gwiazdą, publicznie zapaliła papierosa! Obraz ten wstrząsnął całym Krakowem, a już szczególnie hrabiną Stefanowią Potocką, która tego wieczoru gościła w pałacu pod Baranami artystów „Zielonego balonika”. Hrabina, nazajutrz, gdy tylko odzyskała przytomność, osobiście pobiegła do kościoła Mariackiego, by dać na trzy kolejne msze za duszę młodej skandalistki.
Młoda skandalistka miała wówczas już lat 30. i zdążyła rozkochać w sobie nie tylko teatralną publiczność, ale także młodopolskich artystów. 8 kwietnia w roku 1875, kiedy przyszła na świat w Warszawie, nic nie zapowiadało, że będzie wielką gwiazdą. W każdym bądź razie nie w teatrze, albowiem była świetnie zapowiadającą się malarką.
Późniejsza Irena Solska urodziła się jako Karolina Flora Poświk. Najwyraźniej nie lubiła swojego imienia, bo gdy tylko opuściła rodzinny dom, aby robić artystyczną karierę zmieniła je na Irena. Mało medialne nazwisko także nie ułatwiłoby jej odniesienia sukcesu, a do tego swoje teatralne pasje ukrywała przed rodzicami. Występowała więc początkowo jako Górska. Później przyjęła nazwisko Pomian, aby w końcu podpisywać się nazwiskami swoich mężów – Solskiego i Grossera. Przyjmowała wiele twarzy nie tylko na scenie i na portretach współczesnych jej malarzy, ale także w życiu. Doskonale kreowała swoją postać wpisując się w oczekiwania czasów, w jakich przyszło jej żyć. „Była efektem fantazmatycznych scenariuszy swojej epoki. Pożądana przez swoich współczesnych, na scenie i w życiu, stała się zwielokrotnionym portretem samej siebie – innej. Pożądanie zawsze szuka nowego obiektu – Solska musiała grać wiele ról. Nietrudno dostrzec, że fantazmat, w którym została obsadzona, skonstruowany był wokół przedstawień kobiet z literatury, sztuki, estetyki i polityki modernizmu. Innymi słowy, że był on kreacją i wytworem kultury” – pisze Łucja Iwanczewska, doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego i autorka książki „Muszę się odrodzić. Inne spotkania z dramatami Si Witkiewicza”.
Zadziwiająca debiutantka
Matka późniejszej pani Solskiej, Bronisława z Bierzyńskich Poświk była malarką. Nic więc dziwnego, że położyła nacisk na rozwój córki w tej właśnie dziedzinie sztuki. Rysunku i malarstwa uczyła się więc pod czujnym okiem matki i uczestniczyła w zajęciach na pensji pani Henryki Czarnockiej. Po zajęciach będzie się jednak wymykać na lekcje aktorstwa, które tajemnie pobiera u Bogusława Leszczyńskiego, aktora Teatrów Rządowych. I to właśnie on wprowadzi ją na prawdziwą scenę. Zadebiutowała 26 lutego 1896 roku w sztuce „Hrabia Rene” F. Halma na deskach łódzkiego Teatru Victoria. Miała lat dwadzieścia jeden i grała bohaterkę, która została wychowana jako chłopiec i dopiero, gdy się zakochała odnalazła się we własnej, kobiecej skórze. Krytyka przyjęła jej debiut z zachwytem. Pisano: „talent prawdziwy i szczery, swobodne i wdzięczne ruchy, niezwykłe tempo sceniczne, umiejętność cieniowania prawie zadziwiająca u debiutantki”.
Taka kreacja w wykonaniu młodej, pięknej, a do tego rudej aktorki nie mogła przejść nie zauważona przed oczami dyrektorów najlepszych teatrów. A do takiego miana pretendował Teatr Miejski w Krakowie pod kierownictwem Tadeusza Pawlikowskiego. Dyrektor nie zamierzał zmarnować takiej okazji i natychmiast ściągnął Irenę Górską w jej dotychczas jedynej roli do Krakowa. Młoda dziewczyna skorzystała z danej jej szansy i oczarowała krakowską publiczność pod nazwiskiem Ireny Pomian. Oczarowała także znakomitego aktora, Ludwika Solskiego, do tego stopnia, że w 1899 roku wyszła za niego za mąż. I grała. Dużo i często, wyrastając na czołową gwiazdkę krakowskiej sceny.
Trafiła znakomicie. Pawlikowski wyprowadzał swój teatr na światowy poziom, chętnie wystawiał współczesną, zachodnią dramaturgię, stawiał na grę zespołową i stosował nowoczesne zabiegi inscenizacyjne. Do tego zgromadził świetny zespół, żeby wspomnieć tylko Wandę i Antoniego Siemiaszków czy Kazimierza Kamińskiego. Jak przystało na debiutantkę, Irena początkowo prezentowała się w małych rolach, ale z czasem przyszło jej grać w dramatach szekspirowskich. W 1897 roku zagrała „Porcję” w „Kupcu weneckim” i Oliwię w „Wieczorze trzech króli”. Dała się więc poznać jako wspaniała heroina, choć z powodzeniem grała także w sztukach Gabrieli Zapolskiej, wcielając się w postaci charakterystyczne.
Jej rolami zachwycił się Leon Wyczółkowski, który wprost marzył, aby namalować Irenę w roli Elżbiety z „Walki motyli” Sudermanna. Ten wspaniały portret powstał w roku 1889. Doskonale widać na nim zielone oczy wspaniale grające z zielenią sukni. Całość kontrastuje z bladością ciała nadając postaci lekkości, elegancji i zagadkowości. Wyczółkowski namalował Solską jeszcze raz rok później. Tym razem aktorka odziana w ciemną suknię wtula głowę w boa i delikatnie się uśmiecha.
Gwiazda we Lwowie
Na progu nowego stulecia, w roku 1900, Pawlikowski przeniósł się do Lwowa, aby tam prowadzić Teatr Miejski. Jego aktorzy przeprowadzili się wraz z nim. Wśród nich byli świeżo poślubieni państwo Solscy. To tam właśnie ugruntowała się pozycja Ireny Solskiej, jako jednej z najlepszych aktorek swojego czasu. Zagrała tytułową „Nawojkę” w sztuce lwowskiego poety Stanisława Rossowskiego i to właśnie wtedy dostrzeżono w niej umiejętność gry realistycznej, ale dyskretnej, zachwycano się jej spokojnym opanowanym głosem (altem) i niesłychaną plastycznością ruchów. Była wprost stworzona do roli rudowłosej Racheli w dramacie Stanisława Wyspiańskiego „Wesele”. Ta pełna egzaltowania i erotyzmu postać w jej wykonaniu stała się symbolem Młodej Polski. We Lwowie grała w sztukach Ibsena i Gorkiego (Prostytutkę w „Na dnie”), wcielała się w role w sztukach Stanisława Przybyszewskiego i Jerzego Żuławskiego, czołowych modernistów. Tego ostatniego owinęła wokół palca. Zakochany Żuławski napisał specjalnie dla niej „Erosa i Psyche”, sztukę w której zachwyciła w 1904 roku. Solska zniszczyła małżeństwo Żuławskiego z Heleną Sienkiewiczówną, ale nie pozwoliła, by niewinny romans przerodził się w coś więcej. Gdy pisarz zażądał by rozwiodła się z Solskim, odmówiła ze względu na dziecko. Definitywnie rozstali się dopiero w 1906 roku. Na jej usprawiedliwienie dodać można, że to ona pchnęła Żuławskiego w ramiona Kazimiery Hanickiej, jego późniejszej żony.
Rola w „Erosie i Psyche” była ostatnią, jaką zagrała we Lwowie. W 1904 roku podjęła bowiem decyzję o powrocie do Krakowa – stolicy polskiej bohemy. A ona, prawdziwa famme fatal pasowała do niej, jak nikt inny. Krytyk „Tygodnika Ilustrowanego” w 1904 roku tak podsumowywał jej lwowskie kreacje: „Zakres ról posiada niezmiernie obszerny, celuje wszakże najwięcej w odtwarzaniu postaci skomplikowanych duchowo. Obdarzona wielką intuicją, zwraca główną uwagę na całość psychologiczną każdej roli (…) Gra p. Solskiej sprawia wrażenie nieustannej improwizacji, a pomimo to jest szczera, dokładna i zajmująca.”
Była suknią dla mężczyzny
Solska zwracała uwagę nie tylko swoimi rolami, ale także strojami. Kształcona w młodości na malarkę, miała doskonałe wyczucie stylu i chętnie projektowała swoje kostiumy. „Kunszt jej gry w dużej mierze podpierały kostiumy teatralne. Jej toalety nigdy nie były modelami szablonowymi z magazynów mód, były to starannie obmyślane, bardzo osobiste kreacje, oparte na subtelnym poczuciu plastyki i ich sceniczności. Unikając wzorzystych tkanin drapowała swą postać w zdecydowanie pastelowe kolory materii, o finezyjnym zestawieniu i kombinacji tonów” – pisze Stanisław Dąbrowski. Trudno ukryć, że Solska chciała w pełni mieć kontrolę nad swoją kreacją. Tą na scenie i tą w życiu. Cytowana już Łucja Iwanczewska uważa, że Solska ukrywała się za swoimi sukniami. „Aby mogła być pożądaną musiała pozostać kobietą anonimową, pozbawianą tożsamości, która pozostaje tylko suknią. Znamy ten mechanizm od antycznych sofistów, którzy tak właśnie postrzegali wymiar uwodzenia aktorek i kurtyzan. Tylko wtedy, gdy kobieta rezygnuje z manifestowania swojej tożsamości, może przetworzyć się w idealny obraz pożądania innego. Jeśli Solska była, była suknią dla mężczyzny” – tłumaczy.
A mężczyźni w Krakowie wprost za nią szaleli. Pierwszym między nimi był Stanisław Ignacy Witkiewicz. I choć ojciec „Witkacego” ostrzegał syna przed romansem z rudowłosą aktorką, Staś był w niej szaleńczo zakochany. Starasza o osiem lat Solska była jego pierwszą wielką i prawdziwą miłością, nic więc dziwnego, że rozstanie przeżył koszmarnie. A jeśli wierzyć napisanej pod jego wpływem powieści „662 upadki Bunga, czyli Kobieta Demoniczna” romans ten był równie namiętny co burzliwy. Pod postacią Kobiety Demonicznej, czyli Akne, Witkacy sportretował właśnie swoją kochankę. Powieść skrzy się od scen zazdrości, kłótni i… spełnień erotycznych.
Solska tego rozstania nie przeżyła tak mocno jak Witkacy, ale w 1910 roku wyjechała by robić karierę w Berlinie. Szybko jednak porzuciła te plany i wróciła do kraju, aby gościnnie występować w Krakowie, Lwowie i swojej rodzinnej Warszawie. Po Polsce zaś krążyła seria 43 pocztówek zatruwanych „Sylwety”, które w latach 1908-1909 stworzył Stanisław Eliasz Radzikowski. Na każdej z tych kartek widniała ta sama kobieta – Solska. Jej wiotka i smukła sylwetka pojawia się na tle charakterystycznych motywów secesyjnych: krętych łodyg i rozkwitłych kwiatów (często irysów), pawi i łabędzi o giętkich szyjach, baśniowych
ptaków, motyli, ważek oraz widoków tatrzańskich. Nie dawała więc o sobie zapomnieć nawet podczas swojej nieobecności w kraju.
Muza teatru
W 1913 roku do Krakowa wrócił Pawlikowski, aby ponownie objąć dyrekcję Teatru Miejskiego. Natychmiast zwrócił się z propozycją współpracy do swojej byłej gwiazdy, a ta chętnie z niej skorzystała. W tym czasie jej małżeństwo z Ludwikiem Solskim było już fikcją, podpisany w 1914 roku rozwód był już tylko formalnością. Irena nie potrafiła być kobietą wolną, bowiem natychmiast wstąpiła w związek małżeński z… urzędnikiem kolejowym Ottonem Grosserem.
Podczas pierwszej wojny światowej grała w Krakowie, ale w 1919 roku przeniosła się do Warszawy. Burzliwe lata miała już za sobą. Nie wywoływała już skandali, a rzetelnie wypełniała swoje zawodowe obowiązki. Grała u Leona Schillera i współpracowała z Redutą Juliusza Osterwy. Niestety, dawna piękność, kobieta o wiotkim ciele, zaczęła podupadać na zdrowiu. Drżały jej ręce i głowa, co powodowało, że nie mogła pokazywać się na scenie. Ze swojej największej miłości, teatru nie zamierzała jednak rezygnować. W latach 1932-33 prowadziła na warszawskim Żoliborzu swoją własną scenę – Teatr im. Stefana Żeromskiego. Po raz ostatni stanęła w świetle reflektorów w 1938 roku grając Wdowę w „Balladynie” w Teatrze Narodowym.
Zmarła w Domu Aktora Weterana w Skolimowie 8 marca 1958 roku. Pozostawiła po sobie legendę pierwszej femme fatal Młodej Polski i kobiety, która do reszty poświęciła się teatrowi.
Paulina Sygnatowicz, 7.10.2009
źródła:
Łucja Iwanczewska, „Gdyby istniała…”, Trybuns 2008, 15 marca.
Monika Mokrzycka-Pokora, „Irena Solska”, Culture.pl, listopad 2006.
b.a., „Irena Solska – muza, bóstwo, wampir”, Katedra Wolnej Myśli Poemowiczów, poema.art.pl.