Polskie Muzy: Anna Iwaszkiewiczowa
Choć był homoseksualistą ożenił się z kobietą, co zresztą w dwudziestoleciu międzywojennym nie było niczym dziwnym. O dziwo Jarosław Iwaszkiewicz i Anna z Lilipopów stanowili bardzo udane małżeństwo. Czym młoda, przebojowa dziewczyna uwiodła debiutującego pisarza?
Miłość od pierwszego wejrzenia
Jarosław Iwaszkiewicz dopiero zaczynał swoją przygodę z poezją, gdy zainteresowała się nim dwudziestokilkuletnia Anna Lilipopówna, zaręczona (z miłości) z księciem Krzysztoferm Radziwiłłem. Dziewczyna słyszała o grupie Skamadrytów, do której Iwaszkiewicz dokooptowany został w zasadzie na doczepkę. Jej główny trzon stanowili jego przyjaciele: Leszek Serafinowicz publikujący pod pseudonimem Jan Lechoń, pochodzący ze Lwowa Kazimierz Wierzyński, łódzki Żyd Julian Tuwim i warszawiak Antoni Słonimski. Anna, żywo interesująca się sztuką (sama ukończyła moskiewską Wszechnicę Polskią) i zaprzyjaźniona z młodym muzykiem, Romanem Jasieńskim, poprosiła go pewnego wieczoru o przedstawienie jej właśnie Iwaszkiewiczowi. „Odpowiedziałem spontanicznie: – Ależ to drobiazg pani Haniu! Mogę zaraz do niego zadzwonić i poprosić, żeby przyszedł się pani przedstawić”(/i> – wspomina Jasieński (rodzina i znajomi nazywali Annę – Hanią). I zadzwonił zapraszając Jarosława do domu Anny, aby posłuchał, jak gra on Czajkowskiego.
Było to 1 lutego 1922 roku. To dzień, który oboje, Anna i Jarosław będą świętować do końca życia. Na rok przed swoją śmiercią, w „Dziennikach” Iwaszkiewicz tak opisał to wydarzenie: „Pamiętam każdy szczegół tego wielkiego momentu. Chwila, kiedy Hania weszła (…) do jej pokoju, który później stał się naszym pokojem, została mi na zawsze w pamięci. Olśniewająca uroda, w gruncie rzeczy banalna, ale z tym tryskającym życiem wewnętrznym blaskiem na twarzy ciemnych oczu i jasnopopielatych blond włosów, która już tak weszła w moje życie, że potem już nic nie widziałem. Jeszcze potem, kiedy była zniekształcona, <> chorobą, widziałem przez te zniekształcenia dawną Hanię”.
Była to miłość od pierwszego wejrzenia, uczucie równie romantyczne, co skomplikowane. Biorąc zwłaszcza pod uwagę fakt, że Iwaszkiewicz był homoseksualistą, a ze swoim preferencjami jakoś specjalnie się nie ukrywał. „Hania oczywiście wiedziała (i to nie z plotek, ale z moich ust), kogo poślubia [..] Nawet gdybym chciał to ukryć, to w owych czasach – przy gadatliwości Lechonia, przy zupełnej szczerości Karola [Szymanowskiego] nie dałoby się to ukryć” – pisał w „Dziennikach”. Zresztą małżeństwa tego typu w dwudziestoleciu międzywojennym nie były niczym szczególnym, do wyjątków raczej należeli ci, którzy na taki krok się nie zdecydowali. Zaprzyjaźniona z Iwaszkiewiczami Irena Krzywicka pisała nawet: „oni w końcu się żenią i są podobno lepszymi od innych mężami”. Sam pisarz zaś potwierdzał: „Właściwie mówiąc, nasze małżeństwo jest bardzo szczęśliwe, chyba najszczęśliwsze ze wszystkich, jakie znałem, bez żadnych wielkich dziur”. A Anna? Chyba nie do końca wierzyła w odmienne skłonności męża. W swoim dzienniku wstydziła się nazywać rzeczy po imieniu, choć w późniejszym życiu sama miała erotyczną przygodę z kobietą.
Narzeczona Radziwiłła
Na razie jednak Anna Lilpop była zaręczona z księciem Krzysztofem Radziwiłłem. Poznali się w Moskwie, gdzie urodzona w 1897 roku Anna musiała wyjechać wraz z ojcem, właścicielem Spółki Myśliwskiej w 1915 roku (matka zostawiła rodzinę dla pianisty Józefa Śliwińskiego, gdy córka miała dwa lata). Książę przygotowywał się właśnie do matury w jednym z prestiżowych gimnazjum, jego ukochana była od niego o rok młodsza. Nie przeszkadzało to im zapłonąć do siebie uczuciem głębokim, poważnym i jak się im wydawało – na całe życie. Ich miłość przetrwała wyprowadzkę rodziny Radziwiłłów do Warszawy, zresztą niedługo potem do Polski powrócili i Lilipopowie. Rodzice księcia przeciwni byli planom małżeńskim syna z przedstawicielką burżuazji, jakby więc nie patrzeć, dziewczyny z niższych sfer. Książę Mikołaj wysłał więc syna w podróż dyplomatyczną na Syberię, gdzie mrozy miału ostudzić jego uczucie. Tymczasem wręcz przeciwnie, daleka rozłąka podgrzewała atmosferę romansu. Gdy Krzysztof wrócił do Warszawy czekała na niego przykra wiadomość – zmarł jego ojciec. Dobrze wychowany młodzieniec uznał za niestosowne spierać się z wolą ojca po jego śmierci i posłusznie zerwał zaręczyny. Nie na długo jednak. Młodzi spotkali się przypadkowo w teatrze i uznali, że uległość wobec rodziców była błędem. Rodzina Radziwiłłów musiała skapitulować. Ale księżna Radziwiłłowa nie przestała się modlić do świętego Antoniego o interwencję w sprawie małżeństwa syna. „I wtedy święty Antoni zesłał mnie” – lubił powtarzać Iwaszkiewicz.
„Mojej żonie”
Anna Lilpop i Jarosław Iwaszkiewicz miłość wyznali sobie 16 kwietnia 1922 roku w parku w Agrykoli. Miesiąc później Iwaszkiewicz napisał do ukochanej list będący osobliwą formą oświadczyn. Pracował wówczas nad swoją pierwszą powieścią „Hilary syn buchaltera”. W liście pyta, komu książka ma zostać zadedykowana: „mojej żonie albo X-nej Hannie R…łowej. Jak? To już od pani zależy”. I przekonuje, że to małżeństwo będzie dla niego zbawieniem: „Pani mi będzie o wszystkim przypominać, napędzać do pracy, wyciągać z Ziemiańskiej, która na pewno pochłania z moich pieniędzy tyle, ile akurat potrzeba mojej matce. Uważam Panią bądź co bądź za dobrego ducha mojej rodziny”. Anna chciała się czuć potrzebną, chciała być muzą dla artysty, dlatego na karcie tytułowej powieści pojawiła się dedykacja „Mojej żonie”.
Zanim to jednak nastąpiło wychowująca Annę ciotka i ojciec zabronili jej kontaktów z „niebezpiecznym” poetą. Ślub odradzali także przyjaciele poety. Upór Lilipopów został w końcu złamany, swoimi przyjaciółmi Iwaszkiewicz nie zamierzał się przejmować. Za to oni postanowili zrobić mu dowcip w dniu wesela. Ale oddajmy głos samemu Iwaszkiewiczowi: „Przyjeżdżam do Brwinowa z moją matką z Milanówka, a pociąg z Warszawy miał przywieść moją narzeczoną z rodziną i wszystkimi moimi przyjaciółmi. Z pewnym niepokojem czekam na stacji. Nie bardzo wierzę, że to wszystko stanie się naprawdę. Pociąg zajeżdża, wysiada z pierwszego wagonu tylko Grydzewski z olbrzymim bukietem białych róż. Miał mi dostarczyć te róże, ale powiada, że więcej nikogo nie ma. Serce mi bije, struchlałem. Jak to, więc i mnie zrobiła taki kawał? Ale to tylko żart. Z ostatniego wagonu wysiada moja narzeczona, w szarym kostiumie, za nią mój przyszły teść w białym, letnim krawaciku i cała banda. Lechoń kiwa z daleka ręką, Tuwim prowadzi pod ramię Stefcię, która wygląda tak prześlicznie Tolek Słonimski, trochę wzruszony, trochę cynicznie uśmiechnięty, ściska mnie serdecznie, Kazio Wierzyński woła swoje nieśmiertelne <>, Horzyca kroczy zadumany i głaszcze rękami swoje baczki (…) Przyjaciółka mojej żony nachyla się do ucha i pyta: <> Rzeczywiście wyglądamy dziwnie (…)Trochę są obdrapani, ale za to pewni siebie i swojej sławy, która kroczy już ulicami Warszawy, ale jeszcze do Brwinowa nie dotarła. (…). Jest i nasz świadek ślubu, Karol Szymanowski, dystyngowany jak zawsze, trochę pochylony, trochę kulejący, z wiecznym papierosem w ustach. Ściska mnie serdecznie i powiada ściszonym głosem: <> (…) Gdy odchodzę od ołtarza, wpadam w objęcia moich przyjaciół. Pokazuję im obrączkę na placu i powiadam: <> A na to Lechoń, jak zawsze apodyktycznie: <>. „
Małżeństwo zawarte w parafii panny młodej 12 września 1922 roku przetrwało aż pięćdziesiąt siedem lat. Przerwała je śmierć panny młodej.
Zakazany romans
Anna zaprzyjaźniła się z całym środowiskiem Skamandrytów, jednak szczególne więzi przyjaźni łączyły ją z Antonim Słonimskim. Poeta był wówczas zakochany w Marii Morskiej, literatce piszącej pod pseudonimem Mariusz Dawn. Piękna, niezależna wywarła ogromne wrażenie również na Annie. Panie poznały się 1925 roku na francuskiej riwierze. Rześkie powietrze, letnia atmosfera sprzyjały rozkwitowi tego kobiecego uczucia, które wkrótce przerodziło się w romans. „Ona jest rzeczywiście fascynującą kobietą. Rozumiem, że można za nią szaleć; czy Ty pamiętasz jej ręce? I te oczy, które mogą męczyć ciągle tym samym wyrazem, ale których nie można zapomnieć (…) Jej umysłowość jest szalenie ciekawa, wyrafinowana, zarazem pełna dziwnych skoków, ona w ogóle jest cała tak niesamowita, jak jej oczy” – Anna pisała w liście do męża. Paradoksalnie to uczucie zbliżyło żonę Iwaszkiewicza do Słonimskiego. Ich przyjaźń coraz bardziej nabierała erotycznego zabarwienia. „Nie jesteśmy kochankami, są między nami pieszczoty rozkoszne, ale czyste – pocałunki, ale nie w usta” – opowiadała Iwaszkiewiczowa. Anna, która w tym czasie zbliżyła się Kościoła, przestraszyła się homoertoycznej miłości do Marii, Iwaszkiwiczowi nie podobały się natomiast jej kontakty ze Słonimskim, który zresztą później stał się jego najżarliwszym oponentem. Małżeństwo Iwaszkiewiczów przetrwało jednak ten burzliwy okres.
„Nasz Dom”
Państwo młodzi zamieszkali w warszawskim domu ojca Anny aż do 1928 roku, kiedy to cała rodzina wyprowadziła się do wybudowanego w Podkowie Leśnej domu, który nazwany został Stawisko. „Był to nasz Dom. Mieszkaliśmy w nim przez tyle lat, ale nie zdarzyło mi się widzieć czegoś równie niewygodnego i nieprzytulnego (…) Brzydki nie był i nie jest. Może urody dodały mu drzewa i krzewy, które w ciągu tych wielu lat wyrosły naokoło (…)” – wspominała w „Dziennikach” Anna. Nie przeszkadzało to, aby Stawisko w krótkim czasie zamieniło się w miejsce spotkań artystycznej bohemy. Dyskutowano, słuchano muzyki, grano w towarzyskie gry, mimo iż Anna wychowywała już dwie córki – Marię (urodzoną w 1924 roku) i Teresę, która przyszła na świat chwilę przed przeprowadzką na Stawisko. Jak widać pożycie małżonków było więc udane. Anna zaczęła także pisać i publikować pod pseudonimem Adam Podkowiński. Uważała jednak, że nie jest obdarzona talentem tak jak jej mąż i najwięcej energii włożyła w spieranie jego twórczości.
Szczęście na Stawisku trwało zaledwie dwa lata. W 1930 roku na rodzinę Iwaszkiewiczów spadała ogromna tragedia – zastrzelił się ojciec Anny. Co skłoniło go do tego kroku? Skomplikowany romans, problemy ze zdrowiem fizycznym czy psychicznym, które w jego rodzinie były częstym zjawiskiem? Iwaszkiewicz opisał to wydarzenie w jednej ze swoich powieści. Teść został ukryty w postaci przemysłowca ceniącego kobiety i myślistwo, który strzela do siebie na polowaniu zostawiwszy kartkę, że nie udało mu się ustrzelić dzika i do niczego się już nie nadaje. To wydarzenie już na zawsze pozostawi ślad w psychice Anny.
„Matka Joanna od Aniołów”
Rok później, w 1931 roku, Anna wyjechała do Monachium, aby „leczyć nerwy”. Nerwy dokuczać jej będą już do końca życia. W 1934 roku przyjmą objawy kliniczne, które doprowadzają do tego, że kobieta trafia na leczenie do Tworek. W krytycznym momencie choroby okazało się, że jest w ciąży. Lekarze zalecili aborcję, co nie wpłynęło korzystnie na jej zdrowie. Przed znajomymi ukrywała jednak swoją chorobę. Podczas jednego z wieczorów Andrzej Wajda na Stawisku wystawił „Idiotę” Dostojewskiego. Jeden z gości zauważył: „Siedziałem obok pani Anny. W ciemności, kiedy zdawało się, że nikt jej tego nie widzi, na twarzy pojawiał się grymas naprawdę cierpiącego człowieka. Zapaliło się światło. Pani Anna brylująca, jakby nie ta kobieta (…) Na jej twarzy nie było cienia tamtego cierpienia”. Iwaszkiewicz był cały czas przy niej, walczył, aby wyciągnąć ją z choroby. Udało mu się to na jakiś czas. W latach 70. choroba wróciła ze zdwojoną siłą. Anna Iwaszkiewicz umarła w Stawisku 23 grudnia 1979 roku. Rok później odszedł osamotniony Iwaszkiewicz.
Jedynym świadkiem tego okresu była ich sąsiadka, Irena Krzycka. Pisała: „Był to naprawdę heroiczny okres w życiu Jarosława i tylko ten, kto go znał wówczas może ocenić jego straszliwy wysiłek i nieustającą dobroć i cierpliwość, wyrywając żonę ze szponów nieszczęścia i choroby. Kiedy potem czytałam <>, powiedziałam do Jarosława: <>. <>”.
Paulina Sygnatowicz, 22.06.2009
Źródła:
Radosław Romaniuk, „One”, Warszawa 2005.
Anna Iwaszkiewicz, „Dzienniki i wspomnienia”, Warszawa 2000.
Krzysztof Tomasik, „Uciekając przed homoseksualizmem”, www.innastrona.pl.