SE MI SVEGLI to tytuł niedawno otwartej wystawy prac przestrzennych Roberta Bartela, którą obejrzeć można w poznańskiej Galerii Miejskiej Arsenał . Trwająca do 27 grudnia ekspozycja podzielona została na trzy części – pierwsza z nich to Labirynt namiętności VII , kolejna – Riempimi , co w tłumaczeniu z włoskiego oznacza Napełnij mnie , i ostatnia, od której nazwę zapożyczyła cała kolekcja dzieł – Se mi svegli czyli Jeśli mnie obudzisz .
Robert Bartel jest malarzem, grafikiem, rysownikiem i twórcą projektów przestrzennych. Swoje życie zawodowe połączył z poznańską Akademią Sztuk Pięknych, w której pełni obowiązki profesora. Od 2001 roku artysta prowadzi także zajęcia w Pracowni Terapii przez Sztukę, utworzonej przy Wojewódzkim Szpitalu dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Gnieźnie. Prace Roberta Bartela były prezentowane w ramach 23 ekspozycji indywidualnych i 30 wystaw zbiorowych.
Labirynt namiętności VII
W sali pierwszej znajdują się meble, które na pierwszy rzut oka przypominają stół, krzesła i olbrzymią kołyskę. Początkowe złudzenie szybko jednak mija, gdy tylko dostrzeżemy szczegóły. Ogromne koła przymocowane do drewnianych nóg czynią z krzeseł wózki inwalidzkie, na których zasiadły kadłuby rozświetlonych postaci, a stół na kółkach niepokojąco upodabnia się do stołu operacyjnego lub prosektoryjnego. W jego szerokim blacie zatopione zostały przestrzenne, lecz zniekształcone ciała świetlistych postaci. Ściany ozdobiono nietypowymi obrazami, które przypominają ekrany do oglądania zdjęć rentgenowskich. Są to zarazem okna, pozwalające zajrzeć do przestrzeni, w której ziemskie życie przestało już istnieć. Zawieszone na ścianach obiekty nie są płaskie – wylewają się z nich bliżej nieokreślone kształty, które nasuwają skojarzenia z ludzkimi sylwetkami. To duchy, których nie ogranicza już choroba, kalectwo, ani sterylna, szpitalno-prosektoryjna przestrzeń.
Gdy wzrok zwiedzających przyzwyczai się do błękitnej łuny, która oświetla większość obiektów z Labiryntu namiętności VII okazuje się, że w pomieszczeniu aż roi się od różnego rodzaju istot. Na wózkach inwalidzkich siedzą postaci z odciętymi kończynami, w kołysce trwają w bezruchu połączone ze sobą ciała kobiety i mężczyzny, a z obrazów-ekranów wypełzają uwolnione z materialnej powłoki zjawy. W skąpanym w błękitnym poświacie wnętrzu trudno jednoznacznie rozdzielić istoty, które żyją i te, będące już tylko wspomnieniem. Duchy współistnieją tutaj z wegetującymi i umierającymi ludźmi, a pojęcia takie jak istnienie czy niebyt stają się coraz bardziej względne i zyskują nowe znaczenia. Symboliczna przestrzeń szpitalno-prosektoryjna jest zbyt sugestywna, by określić ją mianem sennego koszmaru.
Napełnij mnie
W następnej sali Robert Bartel roztacza przed nami wizję miłości idealnej. Widzimy więc dwie, połączone ze sobą postaci – dłonie i stopy siedzącej na podłodze kobiety płynnie przechodzą w ręce i nogi mężczyzny. Obydwa idealnie zespolone ze sobą ciała tworzą naturalnych rozmiarów wannę. Wrażenia wizualne zostają spotęgowane przez nieustannie wydobywający się z przestrzeni dźwięk lejącej się wody oraz intensywny zapach mydła, w którym Bartel wyrzeźbił sylwetki kochanków.
Wanna, którą tworzą ludzkie ciała wywiera ogromne wrażenie, a przy tym skłania do refleksji i zadania pytań o istotę miłości oraz sens dążenia do ideału wobec nieuchronności przemijania. Dodatkowo intryguje tytuł obiektu, który można przetłumaczyć jako Napełnij mnie . Zwiedzający wystawę muszą więc znaleźć odpowiedzi na pytania co się stanie, jeśli mydlana przestrzeń pomiędzy postaciami zostanie wypełniona i czym właściwie można by ją napełnić? Czyż kunsztownie rzeźbiona wanna może zatracić pierwotną funkcję i zamiast wody kryć w swoim wnętrzu płatki róż? Czy idea może istnieć w całkowitej izolacji od rzeczywistości? A może szum płynącej wody ma sugerować, że żadna idea nie oprze się przemijaniu?
Jeśli mnie obudzisz
W ostatniej sali na zwiedzających czekają trzy niezwykłe obiekty – wyłaniająca się ze ściany kobieta, wychodzący z przestrzeni mężczyzna oraz lewitująca 15 centymetrów nad podłogą hybryda szpitalnego łóżka i kołyski ze śpiącą osobą w środku. Na sylwetkach dwóch postaci wyświetlane są napisy, które mają wyrażać odwieczną walkę płci, ale również psychologiczno-emocjonalną złożoność człowieka.
Kobieta i mężczyzna stoją naprzeciw siebie, lecz po obydwu, odległych stronach sali. Choć wyciągają ręce chcąc objąć bliską sobie osobę, jakikolwiek kontakt fizyczny pomiędzy nimi nie jest możliwy. Napisy wyświetlane na ich ciałach i białych ścianach sugerują, że również emocjonalne porozumienie pomiędzy tymi dwoma istotami nie będzie czymś łatwym do osiągnięcia. Postaci te nie potrafią wyzwolić się ze schematów narzuconych im przez społeczeństwo. Samotnie zawieszone w próżni nie umieją skutecznie pozbyć się ograniczeń światopoglądowych, których wyzbycie się pomogłoby im zrozumieć drugiego człowieka. Choć pragną dotyku innej osoby, ich ciała obejmowane są jedynie przez cienie dłoni i wyciągniętych w dramatycznym geście rąk.
Samotni ludzie wypatrują się w oddali, a pomiędzy nimi lewituje prawdziwie surrealistyczna hybryda – naturalnej wielkości twór powstały z połączenia kołyski i szpitalnego łóżka. Na nim spoczywa śpiąca postać w pozycji embrionalnej, której klatka piersiowa miarowo unosi się to w górę to w dół, wypuszczając z wnętrza charakterystyczny świst. Jej ciało pokrywają koperty, jednak brakuje w nich tego, co najważniejsze – papieru listowego z zapisaną treścią.
Co ma symbolizować ten niezwykły, ożywiony twór? Czy jest on synonimem przemijania, które rozpoczyna się już od kołyski? A może to raczej symbol bierności i pustki? Stworzony przez Roberta Bartela człowiek otoczony jest pustymi kopertami i, choć oddycha, nie budzi się nawet na chwilę. Przesypia całe swoje życie w przygnębiającej samotności, pomimo tego, że otaczają go stojące nieopodal postaci. Choć istnieje, nigdy nie zaczyna żyć własnym życiem, funkcjonuje jedynie w tajemnym kręgu myśli, ani na chwilę nie schodząc z lewitującego ponad linią podłogi łoża.
Nina Kinitz 17 grudnia 2009