Napisał książkę mówiącą o dziejach polskiej rodziny magnackiej, do której sam należy. Został za to potępiony przez wszystkich członków rodu. „Ostatni mazur” Andrew Tarnowskiego to opowieść o rozpadającym się świecie.
Opowieść zaczyna się około 1914 roku. Kończy się na współczesności.
Tarnowski przeprowadza czytelnika przez cały dwudziesty wiek, pokazując wykorzenienie jednostek, tragizm życia tułaczy i strzępki świata, którego już nie ma. Skupia się na refleksji dotyczącej polskiego dworu – idealnego siedliska, miejsca spokoju i mocy. Miejsca, które w czasie dwudziestego wieku niepowracalnie znika z polskiego krajobrazu. Dwór przestaje być centrum kultury. Staje się zalążkiem warcholskich kłótni i miejscem rozmów nieważnych.
Dwudziesty wiek pozostawił po sobie nie tylko ruiny dworów, pocharatanych przez obie wojny światowe i lata komunizmu. Zrobił też ruiny z ludzi, czyniąc ich niezdolnymi do przystosowania do nowych warunków życia. Wykorzenił, skazał na tułaczkę i szukanie nowego miejsca w świecie ogarniętym przez chaos.
Polak-nie-Polak
Tarnowski jest pisarzem i historykiem. Wychowany w Anglii, skończył historię na Uniwersytecie Oxfordzkim. Na emeryturze postanowił odkryć korzenie swojej rodziny. Rezultatem poszukiwań jest właśnie książka „Ostatni mazur. Opowieść o wojnie, namiętności i stracie”. Za napisanie tej powieści, opartej na autentycznej historii rodu Tarnowskich, rodzina wyrzuciła Andrew ze Związku Rodu Tarnowskich i traktuje go jak czarną owcę. Na nic zdały się pozytywne recenzje dzieła, wygłaszane przez wybitnego historyka Normana Davisa.
Bo Tarnowskim chodziło nie o prawdę historyczną, ale o honor rodziny.
Zafascynowany współczesną Polską i jej historią, Andrew Tarnowski kupił dom na Mazurach. I wcale nie ma ochoty walczyć o utracone przez jego rodzinę szlacheckie posiadłości.
Katastrofa rozpoczęta
Pierwsza wojna jest symptomem tego, że dawny świat zmienia się diametralnie. Potem już – jak nawałnica – nadchodzą kolejne dziejowe katastrofy: bolszewicy, druga wojna światowa, komunizm…
Powieść jest subiektywnym przewodnikiem po dwudziestym wieku. Tarnowski potrafi doskonale złapać i opisać mały czas ludzki, krótkie chwile zwątpienia, załamania, ale też radości i namiętności. Wszystko na tle wielkich historycznych wydarzeń, w które wplątana została Polska. Czas rujnowania świata może być też czasem budowania: przyjaźni, miłości, szukania ostoi spokoju.
Prawdziwa tragedia rodziny Tarnowskich, żyjącej w czasach niepokojów i wojen, to jednak nie walki i ostrzeliwania, ale brak rodzinnego ciepła. To ten brak, a nie wielkie światowe wydarzenia, ostatecznie doprowadził do rozpadu związków międzyludzkich.
Ostatecznie, za sprawą skomplikowanego zbiegu okoliczności, część rodziny zostaje w Polsce, część wyjeżdża na Zachód Europy.
Zasady dobre na wszystko
Nie płakać.
Świat wokół powinno się chwalić, a nie na niego narzekać.
Nie mówić obcym o problemach rodzinnych.
Nie robić tego, czego robić nie wypada.
Te zasady babka Andrew Tarnowskiego przekazała swoim dzieciom – Stasiowi, ojcu Andrew i Zofii, jego siostrze.
Zofia jest jedną z głównych bohaterek „Ostatniego Mazura”. Kiedy przeczytała fragmenty jeszcze niedrukowanej powieści, postanowiła, że nie odezwie się do Andrew do końca życia. Bo opisał sekrety rodziny.
To, że ojciec Andrew popadł w alkoholizm i w długi.
To, że Hieronim popełnił samobójstwo.
To, że ojciec bił matkę.
To, że członkowie rodziny zawierali nieszczęśliwe małżeństwa pod przymusem i wplątywali się w zakazane romanse.
Tarnowski pisze o rzeczach, o których świat nie powinien się dowiedzieć.
Współczesna szlachta
Mnóstwo w książce pikantnych szczegółów – jest tu miejsce na romanse, ujawnianie rodzinnych tajemnic.
Moc książki leży nie tylko w jej fabule, w mocno zarysowanych postaciach i doskonałej rekonstrukcji czasów rozpadu. Jej moc leży przede wszystkim w tym, że stawia ważną diagnozę polskiej kultury szlacheckiej.
Andrew Tarnowskiemu zależy na opisaniu prawdziwej historii rodziny. A to kłóci się z arystokratycznym (i polskim) zwyczajem zamiatania pod dywan, niemówienia źle o zmarłych i chwalenia „tego, co nasze”.
Taki sposób opisywania rzeczywistości staje się możliwy, kiedy świadomość bycia obywatelem świata spotka się ze świadomością własnych korzeni. W przypadku Andrew Tarnowskiego tak się właśnie stało.
Tarnowski rozplątany
Spojrzenie autora jest obiektywne i subiektywne zarazem. Jako członek rodu Tarnowskich, uwikłany w rodzinne sprzeczki i wychowany w atmosferze szlacheckości, patrzy na świat oczyma człowieka ukształtowanego przez arystokratyczny świat wartości.
Potrafi się jednak wyplątać z całego splotu rodzinnych wydarzeń, waści i zależności, patrząc na krewnych z boku. Jest wychowany w innej kulturze, w kulturze Zachodniej Europy. Z tamtej perspektywy polskie żale, narzekania i szlachecka buta wydają się czymś nierealnym, będącym częścią utraconego czasu i utraconej przestrzeni.
Emocje mieszają się tu z obiektywizmem. Świadomość pochodzenia łączy się z patrzeniem na świat, które nie jest typowe dla kultury szlacheckiej. Tarnowski jako opowiadacz to typ człowieka stworzony właśnie przez tragiczny wiek dwudziesty – człowieka wykorzenionego, ale poszukującego źródeł zakorzenienia, świadomego własnego dziedzictwa, ale wychowanego w oddzieleniu od niego. Rozumiejącego współczesność i patrzącego na nią przez pryzmat kulturowej dekonstrukcji, która dokonała się w ubiegłym stuleciu.
Rodzina na ruinach
Rodzinne sprzeczki, ostra wymiana zdań, piętrzące się nieporozumienia. Tak sytuacja wygląda kilkadziesiąt lat po wojnie, kiedy wreszcie rodzina Tarnowskich mogła ponownie spotkać się w rodzinnym dworze w Rudniku. „W pokoju panował zgiełk jak na osiemnastowiecznym sejmiku polskich szlachciców podochoconych miodem i piwem” – tak o rodzinnym zjeździe pisał Andrew Tarnowski. „Ci z nas, którzy mieszkali w Polsce, bardzo się różnili od mieszkających na Zachodzie” – za tymi słowami autora kryje się niepokój, brak szans na porozumienie.
Ci, którzy pozostali w kraju, wbijali swoim potomkom, jak bardzo są szczególni. Uczyli nostalgicznego postrzegania historii, zaszczepiali wysokie mniemanie o sobie. Zapominali o umiejętnościach, które potrzebne są w rozwijającym się ekonomicznie demokratycznym kraju. Ich wyobraźnia zdominowana była przez obrazy polowań, suto zastawionych stołów i sielankowego życia w białych ścianach polskiego dworu.
Teraźniejszość stała się zupełnie nieistotna. Wszystkie wysiłki nakierowywano na odzyskiwanie zrujnowanych rodzinnych posiadłości. Przeszłość stała się świątynią, siedliskiem wyobraźni, poza którym członkowie rodu Tarnowskich nie umieli funkcjonować.
Szlachecka polskość
Istotna – bo kulturotwórcza – część polskiego dziedzictwa to dziedzictwo sielankowego dworu. Znamy to już od Mickiewicza, a może i wcześniej.
Czy ktoś kiedyś w Polsce odważy się opowiedzieć niebohaterską historię własnej rodziny czy ojczyzny? Nie historię uczestników powstań, obrońców polskości i piewców hasła „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Ale historię ludzi uwikłanych w toksyczne relacje, zagubionych, popełniających samobójstwa i uciekających w alkohol?
Jest to historia wyłamująca się ze schematów szlacheckiego myślenia. A we współczesnej Polsce wciąż tyle jeszcze szlacheckości.
Andrew Tarnowski, „Ostatni mazur. Opowieść o wojnie, namiętności i stracie”, przełożyli Katarzyna Bażyńska-Chojnacka i Piotr Chojnacki, wydawnictwo WAB, Warszawa 2008. Tytuł oryginału: „The Last Mazurka. A Tale of War, Passion and Loss”.
IM 16.06.2009