Do kina należącego do kompleksu Lincoln Center przychodzi głównie wyrobiona, nowojorska widownia. W odpowiedzi na pytania Amerykanów, którzy bombardowani są relacjami z wojny afgańskiej, reżyser wzbraniał się przed zaszufladkowaniem filmu, do kategorii politycznych. Widza, który zarzucał mu, że gloryfikuje talibskiego mordercę, przekonywał, iż wiele wysiłku włożył, by sportretować głównego bohatera jako postać dwuznaczną.
„W mojej opinii, naprawdę nie jest on talibem. Mógłby to być także kompletnie niewinny człowiek, który znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Widzi po raz pierwszy w życiu śnieg i narażony jest na niskie temperatury. Nagle stoi w obliczu wyboru: albo zabić, albo zostać zabitym” – tłumaczył Skolimowski, dodając, że jego bohater instynktownie dąży do przetrwania.
Reżyser nie zgodził się też z sugestią, jakoby o tym, że mówi o polityce i o Polsce świadczyła ostatnia scena z białym koniem, co miałoby nawiązywać do symbolicznej polskiej ikonografii. „Używam obrazów” – argumentował. Białego konia, krew i czarny las uznał właśnie za wspaniałe obrazy, akcentując, że jest malarzem i filmowcem, a nie politykiem.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)
ad/ cyk/ ro/