Po kilku latach milczenia odwiedził mnie znajomy od lat. Znajomy od lat, to taki stan, wedle którego wystartowaliśmy tak dawno, że trudno odszukać jednoznaczne ślady. Jak w każdej znajomości zdarzają się uzdrawiające okresy milczenia. Nie muszą od razu spełniać znaczenia terapeutycznego. To był jeden z kilku okresów zwykłych, kiedy nie odczuwaliśmy potrzeby rozmowy.
Jak zwykle opanowany i uśmiechnięty – zadowolony z życia – pomyślałem. Jednak już po krótkiej chwili zorientowałem się, że ton zdradzał subtelne zdenerwowanie, może zmęczenie. Rozmowa nie była jak zwykle eksplozją radości, zachwytów, planów i wizji. Pozorna radość była tym razem maską skrywającą jakąś tajemnicę. Mój towarzysz był wyraźnie zgaszony i jeśli to możliwe – małomówny. No może, mniej mówny. Ponieważ znam go, to wiedziałem, że pytania nie są tu na miejscu. Potrzebna jest raczej duża dawka optymizmu.
Wiesz – zacząłem – patrzę na ciebie z radością, jednak widzę, że coś ciebie trapi. Uwierz – ciągnąłem – że trudno odnaleźć taki problem, który mógłby przekreślić śmiałe plany.
Jak wiesz prowadzę małą firmę. Produkcja glanów, to nie jest szczyt moich marzeń, ale daje mi to tak wielką satysfakcję, że nie zamieniłbym tego zajęcia na inne. Czy wiesz – mówiłem z przejęciem – jaką radością jest czytać na forum zachwyty nad nowymi modelami, czy kolorami. Mam pomysł. Kreślę na desce a potem kopyto, prototyp i produkcja. Na końcu dzieciaki, fanatycy, dzieci kwiaty – to są moi zadowoleni klienci.
Firmę jak wiesz, prowadzę już do dawna. Znam rynek jak nikt inny i wyczuwam myśli, potrzeby i pragnienia moich klientów. Przedsiębiorstwo rozwijało się cudownie, aż do momentu obudzenia się Wielkiego Smoka. Właściwie w ciągu roku straciłem wszystko i z nieokreślonymi długami patrzyłem jak chińska masówka wpływa w kontenerach do naszego kraju. Towar kiepski jakościowo, ale ładnie wyglądał, no i te ceny. Czy mogłem konkurować z oferta kilkukrotnie tańszą?
Jednym słowem „Bankructwo małego Dżeka” . Można się załamać. Ale trzeciego dnia kopnąłem się tak celnie, że aż mnie zatkało. Powiedziałem sobie, że przetrzymam.
Minęło kilka lat i z radością uwolniłem się od ostatniej karty kredytowej, która uratowała mnie od „ale piękna katastrofa”. Stanąłem na nogi, zacząłem oddychać, aż wreszcie przyszła miłość. A miłość, jak wiesz, zawsze jest piękna i cudnie pachnąca.
Jakiś czas temu coś mnie zadrapało, coś szarpnęło, czy przydusiło. Dość, że odwiedziłem biały fartuch. Diagnoza – cóż mam powiedzieć – rzekła smutno lekarz – na to nie ma lekarstwa. Potem była kwestia jak z „W samo południe”. No to wyciągnąłem kolta i miarkę. Rewolwer na półkę a miarką obliczyłem ilość niezbędnej sośniny. Nawet się ucieszyłem, bo nie wychodziło drogo – w sumie tylko cztery deski i dwa dekle. Pragnąłem tylko by wokół było dużo falbanek i żebym był w moich glanach.
Firma prosperowała nieźle, życie cieszyło zapomnieniem, miłość dawała wytchnienie. W żyłach płynęło coś więcej. Sikałem jak smurf na niebiesko, ale włosy nie wyszły. To dobrze, bo już byłem gotów kupić sobie gruby złoty łańcuch i wytatuować sobie klatę.
Kiedy nadszedł kryzys, wyciszyłem się i sprawdzić, czy praca czyni wolnym. Wymyśliłem sobie mnóstwo zajęć. Zależnie od możliwości fizycznych stukałem na klawiaturze lub ciąłem szkło na witraże albo heblowałem deski. Innym razem kupiłem glinę i lepiłem dzbanuszki lub z gitarą nad brzegiem Wisły spędzałem godziny. Kiedy siły dopisywały biegałem. Dużo biegałem i dużo biegam. Wypacam wtedy te smurfy i inne dziwadła.
Mijały miesiące a niemal przed chwilą, bo miesiąc temu dowiedziałem się, że minęło.
Było i nie ma. Jak w cyrku.
Nowe powietrze napłynęło do moich płuc. W żyłach zaczęła żwawiej płynąć błękitna czerwień. Wyraźnie dostrzegłem priorytety i urodę życia. Nic mnie nie uwiera.
To banał, ale odkryłem, że w życiu wszystko jest ważne. Jednak najważniejsze jest zdrowie. Moje zdrowie, to zdrowie moich bliskich, to moja i ich radość. Równie ważna jest miłość i trzeba ja mieć w sercu, bo moc ma olbrzymią.
Cała reszta, to sprawy mało ważne, to sprawy, które toczą się i przy włożeniu w nie wysiłku, prędzej czy później obrócą się w dobrą stronę.
Znajomy słuchał mnie z niemałym zainteresowaniem. Na jego twarzy zagościł uśmiech. Wstał i uścisnął mnie serdecznie. Wyszedł z radością w oczach. Za jakiś czas zobaczymy się znowu.
AB 2009.08.16