„Świat mego dziecinnego i młodocianego wieku cały w Beńkowej Wiszni. Długie tam dnie, długie pory roku, bo kiedyż dłuższe, jak w dzieciństwie, nie odgrzebuję w pamięci, ale dokładnie pamiętam” – wspomina Aleksander Fredro w „Trzy po trzy”. Przepiękny neoromantyczny pałacyk, w którym dziś mieści się szkoła rolnicza, brzoza rosnąca korzeniami do góry i zaniedbany ogród chyba najlepiej pamiętają czasy, gdy majątkiem tym zarządzał jeden z najlepszych polskich dramatopisarzy.
Jakim był zatem zarządcą Aleksander hrabia Fredro?
Beńkowa Wiszna w rękach Fredrów
Na ziemie leżące nieopodal Lwowa, na drodze do Sambora, rodzina Fredrów miała ochotę już od dawna. Dlatego Józef Benedykt Fredro tak chętnie poślubił w 1753 roku wdowę Teresę z Urbańskich licząc, że jako wiano wniesie ona właśnie Beńkową Wisznę należącą do jej ojca. Tymczasem nadzieje okazały się płonne, bowiem tatuś owej panny ten cenny majątek zapisał synowi.
Para doczekała się potomka – Jacka Fredro, a wymarzona przez Fredrów Bieńkowa Wisznia przechodziła z rąk do rąk omijając jednak państwa Fredro. Aż do czasu, kiedy Kunegunda Debolina, kolejna właścicielka majątku, potrzebowała gotówki i gotowa była sprzedać swoje dobra. Interesem natychmiast zainteresował się Jacek Fredro, który nie tylko pamiętał jak bardzo Bieńkowa Wisznia marzyła się jego ojcu, ale także chciał przenieść się bliżej kulturalnego centrum Galicji, jakim był ówczesny Lwów. Nie liczył się więc z pieniędzmi. Nowo nabyty majątek spłacał aż do 1860 roku.
Miejsce zabaw dziecięcych
Fredrowie do Bieńkowej Wiszni sprowadzili się od razu w 1797 roku. Przyszły komediopisarz, Aleksander miał wówczas lat cztery, a podwórko zmuszony był dzielić z czworgiem rodzeństwa. „Dom tam moich rodziców był to dom prawdziwie polsko szlachecki, zamożny bez zbytku, cichy a gościnny. Dwa razy do roku, w dnie imienin rodziców zjazd bywał wielki. Obiad w ogrodzie pod lipami…bal całą noc…iluminacja…” – wspominał.
Rodzina zastała majątek zrujnowany. Pałac zbudowany przez jednego z poprzednich właścicieli – Wojciecha Siemieńskiego – pechowo spłonął. Ale malownicze ruiny, o których Fredro pisał po latach: „czarne, sterczące i śród południa straszące kominy z ich piwnicami, skarbcem, lamusem, gdzie echo po sklepieniach brzęcząco biło”, były wymarzonym miejscem dziecięcych zabaw. Wolny czas dzieciaki najchętniej spędzały nie tylko w ruinach i ogrodzie, ale także nad stawem. Tam uczyli się wędkować i bez wiedzy rodziców pływali małym czółnem na wysepkę, ponoć zaczarowaną. Nieraz też biegali aż na koniec parku, aby popatrzeć „na dalekie poła ciągnące się ku Rudkom, na długi łańcuch sinych gór zamykających horyzont”.
Zabawy, zabawami, ale trzeba było gdzieś mieszkać. Szczęśliwie zachowaną oficynę przerobiono więc na mieszkanie. Marianna, matka Aleksandra, urządziła go ze smakiem. Fredro wspominał zielony pokój, niebieski gabinet i sypialnię, jako najlepsze miejsca zabaw, gdy na dworze padał deszcz. Ale całe serce Marianna włożyła w ogród. Nie pozwalała się do niego dotykać nikomu, ani służbie, ani wykwalifikowanym ogrodnikom. „Widzę ją zawsze zajętą ogrodem” – wspomina Fredro. Sama pieliła, cięła i porządkowała ścieżki, klomby, krzewy. Wymyślała zielone figury i sadziła nowe kompozycje. Wzdłuż drogi prowadzącej do studni posadziła dziewięć świerków, każdy poświęcony jej kolejnym pociechom. W późniejszych latach Fredro kazał postawić tam ławeczkę. Ponoć lubił na nie patrzeć i wspominać dziecięce igraszki z rodzeństwem. Drzewa umierały ponoć wraz z nimi…
Kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny
„Co niedziela zajeżdżała ogromna poczwórna kareta sześciu kasztanowymi końmi…Za karetą szedł kocz poczwórny, równie ogromny, czterema końmi… Jechaliśmy na mszę do Rudek …” – wyzna po latach Fredro. Kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny był dla rodziny Fredrów miejscem szczególnym.
Świątynie ufundował w latach 1717-28 Michał Urbański. Fredrowie uważali go za własny i tutaj chowali członków swojej rodziny. W 1876 roku spoczął tu sam Fredro. Z pewnością nie raz spoglądał na cudowny obraz Matki Bożej Rudeckiej. Była to XVI-wieczna ruska ikona, która w 1612 roku znalazł w zgliszczach spalonej przez Tatarów świątyni w Żeleźnicy na Podolu Jerzy Czuryło z Goraja. Chciał zawieść ją na rodzinne Roztocze, jednak w Rudkach jego konie zatrzymały się i nie chciały iść dalej. Zdesperowany rycerz ofiarował obraz miejscowemu, drewnianemu kościołowi. Ikona wkrótce stała się obiektem cudów i kultu. Nic więc dziwnego, że Rudki stał się jednym z najważniejszych sanktuariów maryjnych na Ziemiach Lwowskich. W 1945 roku uciekający do Przemyśla księża zabrali ze sobą obraz, który znalazł swoje miejsce w kościele w Jasieniu koło Ustrzyk Dolnych. Stamtąd jednak został skradziony w 1992 roku. W Rudkach zastąpiła go kopia, która do dziś jest przedmiotem kultu.
Pan na włościach
W mroźny dzień 12 stycznia 1806 nastąpił kres dzieciństwa Aleksandra Fredry. „Świece po pokojach w Beńkowej Wiszni tlały czerwono… nikt ich objaśniać, nikt pogasić nie myślał” – wspomina atmosferę tamtego dnia komediopisarz. To wtedy zmarła Marianna Fredrowa, ukochana żona i matka, która wieczny spoczynek znalazła w kaplicy Fredrów w kościele w Rudkach. Jacek z dziećmi spiesznie wyjechał do Lwowa oddając Bieńkowę Wisznię w gospodarowanie Wojciechowi Dembińskiem, bratu Marianny. Ale Jacek Fredro cały czas znajdował się w pobliżu służąc szwagrowi radą i pomocą.
Tymczasem dwóch jego dorastających synów – Seweryn i Aleksander – wyruszyło w świat, aby wziąć udział w kampanii napoleońskiej. Podczas bitwy pod Lipnem do niewoli dostał się Seweryn. Udało mu się jednak uciec i wrócić w rodzinne strony. Ojciec postanowił nauczyć go gospodarowania. Wymówił majtek szwagrowi i powierzył go starszemu synowi. Wkrótce z wypraw wojennych powrócił także Aleksander. „Wyjechaliśmy razem, z odmiennych pobudek: Napoleon na Elbę, ja zasię do Rudek” – podsumował. Jemu ojciec oddał w gospodarowanie znacznie mniejsze Jatwięgi. Ale Fredro, który już wówczas pisał poczytne komedie ani myślał gospodarować na wsi. Znacznie częściej można go było spotkać we lwowskich teatrach, skąd przyjeżdżał na wieś tylko po to, aby z bratem wydawać huczne przyjęcia. Aż do czasu… W lutym 1828 roku zmarł Jacek Fredro. Z otworzonego kilka dni później testamentu wynikało, że Bieńkową Wisznię powierzał… Aleksandrowi.
„Motywów takiej właśnie decyzji Jacka Fredry można się jedynie domyślać. Aleksander był już wtedy autorem czternastu komedii, wśród których znajdowało się pięć jednoaktówek oraz operetka, także w jednym akcie. Ale pisarstwo było raczej kontrargumentem dla powierzenia wcale nieprostych obowiązków gospodarskich. Ojciec musiał więc dostrzec właśnie w uznanym już komediopisarzu takie cechy, jak wytrwałość, skrupulatność, a nade wszystko zrozumienie praw natury i jednoczesne poddanie się im, a także głęboko zakorzenioną miłość do rodzeństwa nie dopuszczającą możliwości zaniedbania czy skrzywdzenia kogokolwiek, które razem wzięte gwarantowały rozkwit majątku. Czas pokazał, że Jacek Fredro właściwie rozpoznał charakter swego trzeciego syna i celnie określił jego gospodarskie predyspozycje” – uważa Barbara Lasocka, która podjęła się próby monografii Bieńkowej Wiszni.
Znakomity komediopisarz, świetny gospodarz
Aleksander hrabia Fredro okazał się nie tylko świetnym komediopisarzem, ale także gospodarzem. Nie tylko utrzymał schedę po ojcu, ale podwoił jej wartość. Prowadził dokładne zapisy wydatków i przychodów, z żelazną dyscypliną pilnował terminów spłat długów, a pieniądze pożyczał chętnie i na wysoki procent. Sam także terminowo spłacał wszystkie ciążące na jego dobrach zobowiązania.
Zdawał sobie jednak sprawę, że każde gospodarstwo, choćby nawet najlepiej zarządzane, potrzebuje kobiecej ręki. Jesienią 1928 roku, po dziesięciu latach starań (!) poślubił w końcu Zofię z Jabłonowskich primo voto Skarbkową. Młode małżeństwo zimy najchętniej spędzało we Lwowie, na lato równie chętnie przenosiło się do Beńkowej Wiszni zamieszkując rzecz jasna w oficynie.
W 1835 roku Fredro zniechęcony do lwowskiego życia i mocno przezywający krytykę ze strony Seweryna Goszczyńskiego zamknął się w sobie i w Beńkowej Wiszni (choć cały czas pisał do szuflady). Oczywiste stało się więc, że rodzina obrażonego na krytykę komediopisarza potrzebuje domu z prawdziwego zdarzenia. Do budowy neorenesansowego pałacyku wykorzystano nie tylko oficynę, ale także fundamenty dawnego, spalonego pałacu. Kontrakt na budowę domu został podpisany w 1837 roku i opiewał na 8 tysięcy 500 florenów cesarskiej monety, sumę wówczas niemałą. „Niektórzy twierdzili, iż był on [pałacyk – przp. aut.] wzorowany na włoskiej willi, występującej w jednej z powieści Waltera Scotta. Inni podejrzewali, że stanowił realizację własnego pomysłu Fredry. Najprawdopodobniej jednak jego prototypem był rysunek przypadkowo ujrzany na jakiejś angielskiej wystawie” – pisze Lasocka. Najważniejsze jednak, że pałacyk był nie tylko uroczy, ale także funkcjonalny.
W 1841 roku obok pałacu stanęła oranżeria. Fredro bowiem tak jak i jego matka lubował się w pracach ogrodniczych, a że był człowiekiem nie pozbawionym humoru z ciekawości co się stanie posadził brzozę do góry korzeniami. O dziwno, drzewo urosło i można je podziwiać do dziś. Pałacowy ogród szczycił się przepięknymi rabatami warzywnymi ogrodowymi, które sama z upodobaniem uprawiała Zofia.
Sukcesja
Wiosna Ludów zastała rodzinę w Beńkowej Wiszni. Nie było to miejsce szczególnie bezpieczne, więc pomimo całej swojej niechęci do Lwowa, Fredro postanowił jednak kupić tam dom i przenieść się tam na okres tych niepewnych czasów. Do Beńkowej Wiszni nie powrócił już jednak nigdy na stałe. W dziecinnych stronach Fredro spędził Boże Narodzenie 1848 roku, później przyjeżdżał tu jeszcze kilkakrotnie, aby dopilnować bieżących spraw i zabezpieczyć majątek, który zamierzał podarować synowi. Sam wyjechał do Paryża.
Jan Aleksander miał obawy przed przejęciem majątku. W liście z 7 kwietnia 1857 roku zwierzał się ojcu: „Co się tyczy puszczenia Beńkowej Wiszni w dzierżawę trzeba będzie, żeby to Papa zdecydował. Ja się pracy nie obawiam, i owszem, pragnę jej, ale się lękam mojej nieznajomości gospodarstwa i sądzę, że gdyby można było w korzystnych warunkach wypuścić Beńkową Wisznię na dwa lata, lepiej byłoby, ażebym się tymczasem zaprawiał na gospodarstwie w Jatwięgach. Do tego przyczynia się także ten wzgląd, że w przeciągu tych dwóch lat pewnie będę gdzieś konkurował i ożenię się, co by mnie od gospodarstwa odciągało. Trzeba by jednak ten warunek położyć posesorowi, że może w części domu mieszkać, póki ja będę kawalerem, że w razie, gdybym się ożenił, żebym miał dom wolny. Najwięcej się w głowę skrobię, że zaraz na wstępie będę musiał stajnię wybudować. Stara — czyli ta stojąca w ogrodzie, gdzie późnych lat dożywała Krepka — zapewne się gdzieś wali, a chcąc porządek utrzymać to trzeba, żeby istotnie w stajni było jak w pokoju. Bez tego nie ma co myśleć o dobrych koniach. Przerobienie domu nie jest rzeczą naglącą, wezmę się do tego dopiero, gdy będę miał na to pieniądze albo w razie, gdybym się żenił, ale stajnia to jest rzecz konieczna i nagląca. Łamię sobie już dziś głowę, gdzie tymczasem konie postawię. Chociażbym w Jatwięgach gospodarował, będę w Beńkowej Wiszni mieszkał, bo musiałbym tam znowu na dwa lub trzy lata pomieszkanie wyporządzić”.
Ostatecznie Beńkowa Wisznia pozostała w rękach rodziny Fredrów do roku 1919. Wtedy to Felicja ze Szczepańskich, wdowa po Andrzeju Maksymilianie Fredro (wnuku komediopisarza) sprzedała majątek Małopolskiemu Towarzystwu Rolniczemu. Po II wojnie światowej w pałacu znalazła się szkoła rolnicza. Gdy dziś zajrzymy do środka przez jej brudne szyby dostrzeżemy niewielką gablotkę, a w niej kilka pamiątek. To jedyne co pozostało po czasach świetności, gdy majątkiem zarządzał Aleksander hrabia Fredro. I brzoza posadzona korzeniami do góry. Niemy świadek tamtych czasów.
Paulina Sygnatowicz, 21.09.2009
źródła:
Fredro Aleksander, „Trzy po trzy” [w:] „Pisma wszystkie” t. XIII: Proza, część pierwsza , Warszawa 1968
Lasocka Barbara, „Z dziejów Beńkowej Wiszni. Próbo monografii miejsca”, Rocznik Lwowski 2004
Rąkowski Grzegorz, „Przewodnik po Ukrainie Zachodniej. Część III: Ziemia Lwowska”, Pruszków 2007