Anna Słabosz: – Jak odnalazł Pan Choszczówkę jako miejsce do życia?
Artur Barciś: – Mieliśmy z żoną letni domek nieopodal Warszawy, ale jednak za daleko, żeby tam często bywać, bo to 45 km za miastem, koło Radziejowic. Domek był bardzo fajny, ale w pewnym momencie uświadomiliśmy sobie, że przebywamy tam miesiąc w roku, co oznaczało – i ta konstatacja była po prostu porażająca – że 11 miesięcy ten dom stoi pusty. Powiedziałem: „Zróbmy odwrotnie. Wybudujmy taki dom w podobnym miejscu, tylko na tyle blisko miejsca pracy, żebyśmy mogli tam mieszkać 11 miesięcy, a 1 miesiąc spędzać gdzie indziej”.
A.S.: – Dom stoi w pięknym miejscu.
A.B.: – To poniekąd zasługa naszych przyjaciół, którzy w Choszczówce mieszkają od lat i do których przyjeżdżaliśmy w weekendy, bo bardzo nam się tutaj podobało. Zaczęliśmy szukać działki i w końcu znaleźliśmy taką, która spełniała wszystkie oczekiwania: była na tyle duża, zalesiona, ze starodrzewami… Po prostu idealna! Tam zbudowaliśmy dom.
A.S: – Najpierw musiał Pan załatwić odlesienie działki. Długo to trwało?
A.B.: – Stosunkowo krótko. Bo załatwiłem to na aktora, czyli na „małpę”. (śmiech) Wzbudzam sympatię, ludzie mnie raczej lubią, urzędnicy również, a szczególnie urzędniczki. I kiedy na przykład pani w urzędzie mówiła: „Dobrze, to niech pan złoży podanie i przyjdzie za dwa tygodnie”, to ja na to: „A co pani z tym podaniem zrobi?” „No przeczytam i postawię pieczątkę”. To poprosiłem, by podyktowała mi treść. Ona: „No, ale jak to tak?” Ja: „Przecież pani wie, co powinno być w tym podaniu”. Ona: „No wiem”. Ja: „To niech pani podyktuje. O, ma pani tutaj kartkę”. Pani podyktowała, okazało się, że wystarczyło jedno zdanie. Mówię jej: „Już złożyłem”. Ona: „Ale pan musi to w kancelarii złożyć”. „Gdzie ta kancelaria?”. „A po drugiej stronie korytarza”. No to poszedłem. Po drugiej stronie korytarza mówią: „No, to niech pan złoży i przyjdzie za dwa tygodnie”. „A co pani z tym zrobi?” – zapytałem. Odpowiedziała krótko: „Przeczytam i postawię pieczątkę”. „A nie może pani od razu tej pieczątki postawić?”. „No niby mogę.” „To niech pani postawi”. I po pięciu minutach przyszedłem z powrotem do tego drugiego gabinetu i mówię: „Już mam”. I tym sposobem w ciągu pół godziny minęły dwa tygodnie. Tak odlesiłem działkę w pół roku, zresztą nie tylko sobie, bo za jednym zamachem odlesiłem pół Choszczówki, bo to poszło hurtem.
A.S.: – Potem zaczęła się budowa domu. Tu pewnie też były przygody…
A.B.: – To była gehenna! Razem z żoną przeszliśmy w krótkim czasie kurs „mały budowlaniec”. (śmiech) Po zbudowaniu ścian okazało się, że w całym domu nie ma ani jednego kąta prostego. Różnica poziomów w podłodze na parterze między kuchnią a biblioteką wynosiła 4,5 centymetra na przestrzeni około 120 metrów kwadratowych. Kolejna niespodzianka była z kominkiem. Bo wymyśliliśmy sobie taki oryginalny – to miała być dziura w ścianie z klinkierowej cegły. Po wybudowaniu okazało się, że żeby go zamknąć, trzeba się po łokcie umazać sadzą, bo zamykanie było w środku komina. Mało tego, jeżeli chciałoby się zamknąć go po skończonym paleniu, to trzeba jeszcze poparzyć się o rozgrzane do czerwoności żelazo.
Największa ze wszystkich budowlanych katastrof spotkała nas trzy tygodnie od zamieszkania w domu. Okazało się, że nie mamy podłączenia do kanalizacji. Kanalizacja dochodziła do domu i kończyła się jedną rurą, z domu wychodziła inną i te dwie rury się mijały. Wykonawcy omsknęli się o jakieś 2 metry, wpuścili więc tę rurę w piasek, wszystko zasypali i poszli sobie. I gdy chciałem sprawdzić, czy niewielki zbiornik, który miał nam służyć tymczasowo, się nie przepełnia, patrzę, a tam nic nie ma. Zupełnie nic! I nigdy nic nie było! A przecież pranie, kąpanie, zmywanie i tak dalej. Zaczęło się śledztwo, sprawdzanie wszystkiego i okazało się, że owszem rura jest, wychodzi z domu, tylko jest wpuszczona w ziemię. (śmiech)
A.S.: – Zamieszkał Pan tu ponad 10 lat temu. Czy bywał Pan lokalną sensacją aktorską?
A.B.: – Na początku chodziły do nas jakieś wycieczki i oglądały, ale teraz się już opatrzyłem. Czasami jak ktoś przyjeżdża do rodziny i się dowie, że tutaj mieszka Barciś, to przychodzi po autograf lub zdjęcie. Gdyby to było codziennie po kilkanaście razy, pewnie by mnie męczyło, ale w sumie to rzadkość. Nie narzekam na swoją popularność, dlatego że wiedziały gały co brały. Wiedziałem, że chcę być aktorem, a nie chciałem być aktorem anonimowym. Ale nie rżnę tu gwiazdy. Dla sąsiadów jestem przede wszystkim sąsiadem, a nie aktorem. Nikt mnie nie zaczepia, wszyscy się zachowują jakbyśmy byli starymi przyjaciółmi.
A.S: – Za co Pan kocha Białołękę?
A.B.: – Kocha się Białołękę za to, że jest zielona. Mówię o tej części Białołęki, którą nazywamy Choszczówką, Białołęką Dworską, Płudami. To są te okolice, które bardzo kocham, z Choszczówką na czele – bo to jest miejsce, które sobie wybrałem do życia i już tutaj umrę. Ten klimat jest niepowtarzalny, nigdzie w Warszawie takiego nie ma – nie ma tego w Konstancinie, nie ma tego w Powsinie, ani w innych nowobogackich okolicach. Tutaj jest zupełnie inaczej, jak na bardzo fajnej wsi.
Kocha się to miejsce też za ludzi, którzy tu mieszkają. Tworzymy niezwykłą społeczność i jesteśmy z tego dumni. Kiedy mieszkałem w bloku na Muranowie, to prawie nikogo nie znałem, chociaż tam mieszkały setki ludzi. Tu znam niemal wszystkich. Mnie jest może trochę łatwiej nawiązywać nowe znajomości, bo jestem dla większości ludzi rozpoznawalny, ale też po prostu mam taką naturę – jestem otwarty, nie zamykam się, nie chowam za czarnymi szybami, za kapturem, tylko spaceruję po okolicy i uśmiecham się do ludzi.
A.S.: – Za co Pan tę dzielnicę nienawidzi?
A.B.: – Wada jest jedna jedyna – dojazd. Rzeczywiście jest koszmarny, chociaż mnie on w sumie mało dotyczy. Jadę na próbę do teatru na dziesiątą, wracam dopiero po spektaklu, albo po zdjęciach w filmie, a to jest godzina 21-22. Wtedy jest już prawie po korkach. Chociaż z roku na rok jest coraz gorzej. Ale to jest naturalne, skoro nie mamy nowych dróg, ani nowych mostów, a samochodów ciągle przybywa. Kiedy się tu wprowadzałem, nie było tego problemu, jednak już wtedy było oczywiste, że wkrótce się pojawi. Gdy błądziłem wśród urzędników załatwiając odlesienie działki, mówili mi: „Niech się Pan nie martwi, bo już za chwilę będzie zbudowany Most Północny”. To było 12, 13 lat temu i do dzisiaj nie zrobiono nic.
AS.: – Arnold Schwarzenegger został gubernatorem Kalifornii, Ronald Reagan prezydentem Stanów Zjednoczonych. Czy Pan chciałby zostać burmistrzem Białołęki?
A.B.: – Nigdy nie zasiądę w gabinecie burmistrza Białołęki!
A.S.: – Czyli Schwarzenegger Panu nie imponuje?
A.B.: – W jakiś sposób imponuje, że się odważył i nawet się nieźle sprawdza u władzy. Nigdy bym o to nie posądzał faceta, który głównie składa się z mięśni, a nie z mózgu.
A.S.: – A czemu Pan sobie mówi: „Nie”?
A.B.: – By być burmistrzem trzeba być politykiem, a ja się do polityki nie nadaję. Wręcz się nią brzydzę. Polityka, jakakolwiek by nie była, nawet ta, którą ja w jakiś sposób popieram, wymaga ciągłych kompromisów i hipokryzji. Trzeba kłamać, często po to, żeby było lepiej, ale trzeba, a ja strasznie nie lubię kłamać. Jeżeli już to robię, to w sposób uczciwy, czyli gram na scenie. Natomiast kłamstwo polityczne jest bardzo dwuznaczne moralnie. Polityka to jest władza, a każda władza demoralizuje. Widzę to po ludziach, którzy wchodzą w tę politykę i inaczej patrzą na świat, już są inni. A ja mogę mieć władzę, ale tylko nad widzem jako aktor na scenie, albo jako reżyser, bo też nim bywam.
AS.: – Ale wtedy mógłby Pan sporo zrobić dla swojej dzielnicy.
A.B.: – Ale ja robię. Co roku we wrześniu organizujemy olimpiadę dla dzieci, w której biorą udział maluchy z okolicy i nie tylko. Przyjeżdżają wtedy znani sportowcy, a dzieci dostają medale i statuetki. To jest wielka impreza, przy której wszyscy pracują jako wolonatriusze. Jest też aukcja, z której pieniądze przeznaczamy na pomoc biednym rodzinom z okolicy. Co roku, przed Bożym Narodzeniem wyszukujemy biedniejsze rodziny i kupujemy dzieciom prezenty. Organizujemy ponadto festiwal pieśni ogniskowej – spotykamy się i śpiewamy piosenki przy ognisku. W ten sposób się integrujemy. Bardzo się wszyscy tutaj lubią i szanują, wspieramy się po sąsiedzku.
Ta działalność jest skupiona wokół gazety „Nasza Choszczówka”, do której piszę pod stałym hasłem: „FELIETON JAK… NAJbarciś KULTURALY”. Szybko wciągnąłem się w tę społecznikowską działalność. Bywam w przedszkolach, gdzie czytam dzieciom bajki. Jedną nawet sam napisałem. Opowiadanie o mrówce Antku znalazło się w książce „Gwiazdy na dobranoc”. W ogóle sporo piszę jak na aktora. Wystarczy zajrzeć na moją stronę internetową barcis.pl.
A.S.: – Sam Pan ją stworzył?
A.B.: – Niezupełnie sam, bo mam grupę wolontariuszy – fachowców, którzy obsługują ją od strony technicznej, moderują, sprawdzają wpisy. Ja obsługuję galerię fotograficzną, jestem też autorem treści, które się na niej znajdują. Jeżeli ktoś chce mnie bliżej poznać, ta strona jest właściwym miejscem. Wpisują się ludzie z całego świata i dzięki niej, tak się zdarza, stają się moimi przyjaciółmi. Jest parę takich osób, które poznałem przez Internet, i które bardzo sobie cenię. Na przykład poznałem rodzinę, która najpierw wypowiadała się na moim forum. Zaczęliśmy rozmawiać i okazało się, że mieszkają w Australii. Z czasem zaprosili mnie do siebie. W tej chwili to jest prawdziwa przyjaźń. Byłem tam drugi raz, bo zostałem ojcem chrzestnym ich trzeciego dziecka. I to wszystko dlatego, że stworzyłem to okno i powiedziałem: „Zapraszam”.
A.S.: – Skąd pomysł?
A.B.: – Poszedłem z duchem czasu. Lubię nowości, gadżety. Bardzo się cieszę, że żyję w takich czasach, które otwierają niesamowite możliwości komunikacji między ludźmi. Coś takiego jak Skype – coś niewiarygodnego. Właśnie z tymi przyjaciółmi z Australii rozmawiamy za pomocą Skype’a zupełnie za darmo. Ja się wychowałem w PRL-u. Dla mnie to jest cały czas coś tak niezwykle dziwnego, zwłaszcza, że jestem antytalentem fizycznym, matematycznym i w ogóle nie rozumiem jak to się dzieje, jakim cudem oni są teraz na moim ekranie i to jest na żywo, a przecież są do góry nogami tam z drugiej strony i u nich jest środek nocy, a u nas jest południe i widzimy się, rozmawiamy ze sobą…
A.S.: – Kiedy Pan zagląda na swoją stronę?
A.B.: – Kiedy wracam do domu po pracy, kiedy już wszystkie obowiązki domowe zostaną wykonane, a jest to zazwyczaj koło 23, czyli tzw. barcisiowej godziny, siadam sobie do komputera i to jest mój odpoczynek. Oczywiście jestem próżny jako aktor, więc czytam najpierw listy z komplementami, potem oczywiście sprawdzam, czy przypadkiem ktoś mi nie nawrzucał, co też jest lekcją pokory. Maile z prośbą o autografy wrzucam do jednego folderu, które się tam zbierają i jak potem mam kilka godzin wolnego czasu to siadam i podpisuję zdjęcia, przyklejam znaczki i wysyłam. Cieszy mnie, jeżeli mogę sprawić komuś radość.
A.S.: – Podobno uwielbia Pan też gościć przyjaciół u siebie…
A.B.: – Nie chodzę na żadne bale, bankiety, spędy, które są targowiskami próżności i ci ludzie tak się stroją, jak pawie do tych paparazzi, tam ich fotografują, a potem narzekają, że ich fotografują – to jest dopiero śmieszne. Więc ja unikam takich miejsc, bo mi jest dużo fajniej tutaj. Kiedy mam wolny wieczór to zapraszam przyjaciół, włażę do kuchni, pitraszę różne smakołyki, siadamy na tarasie, rozmawiamy, pijemy piwko, albo dobre winko i sobie zajadamy i gadamy, gadamy, gadamy… Fajnie jest być gospodarzem na takim obejściu jakim jest mój dom, bardzo to lubię. Tylko, że wtedy muszę mieć swobodę, muszę wiedzieć, że następnego dnia nie wstaję o 6 rano na zdjęcia, że mam luz, że mogę sobie posiedzieć do 3 nad ranem, gadać, korzystać z bilarda, ping ponga, basenu.
Syn w związku ze swoimi studiami na łódzkiej Filmówce (tak, jak niegdyś jego rodzice) nie w każdy weekend może przyjechać. Ale gdy uda mu się do rodziców wpaść na obiad jesteśmy przeszczęśliwi.
A.S.: – Ma Pan dużą działkę – 1800 metrów. Ogród to Pana dzieło?
A.B.: – Czasem w nim grzebię, jak przychodzi sezon, czas niecierpków – to ja. W zeszłym roku posadziłem 150 sadzonek i jeszcze było za mało, w tym roku zamówiłem u Majlertów 200. Ale tak naprawdę ogród pielęgnuje żona. Bo się na tym zna, ma to w genach – jej pradziadek był ogrodnikiem, dziadek też. Ogród to jej ogromna pasja. Przy cięższych pracach pomaga nam firma ogrodnicza.
A.S.: – Dużo czasu spędza Pan w domu?
A.B.: – Niestety nie, dlatego, że po prostu bardzo dużo pracuję, ale nie narzekam, broń Boże, bo kocham swoją pracę, uwielbiam to robić i jak to śpiewam w jednej ze swoich piosenek: aktor musi grać, by żyć. Poza tym nic innego nie robię: albo pracuję, albo przyjeżdżam do Choszczówki do swojego domu. (śmiech)
A.S.: – Nie myślał Pan nigdy, żeby się stąd wyprowadzić?
A.B.: – A po co? Nie mam takich planów, ale z tym trzeba ostrożnie, bo jak mawiał Woody Allen: „Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach na przyszłość”.
Rozmawiała Anna Słabosz Artbok 28 kwietnai 2009
Artur Barciś zagrał w 99 filmach, m.in.:
Serial „Doręczyciel” jako Janek Kaniewski, listonosz
„Ranczo Wilkowyje” jako Czerepach
„Braciszek” jako Piotr Kosiba, Brat Alojzy
Serial „Ranczo” jako Czerepach
„Superprodukcja”
Serial „Miodowe lata” jako Tadeusz Norek
„Historie miłosne” jako Adwokat
„Pułkownik Kwiatkowski” jako Malec
„Życie za życie. Maksymilian Kolbe” jako Brat Anzelm
Ucieczka z kina „Wolność” jako Kinooperator
„Krótki film o miłości” jako Młody Mężczyzna
„Dekalog VIII”
„Dekalog VII”
„Dekalog VI”
„Dekalog III” jako Konduktor
„Dekalog IX”
„Dekalog IV” jako Kajakarz
„Dekalog V” jako Robotnik
„Dekalog II”
„Dekalog I” jako Człowiek siedzący nad lodem
Serial „Mistrz i Małgorzata”
„Wierna” rzeka jako Powstaniec
„Znachor” jako Wasylko
„Do krwi ostatniej” jako Ranny żołnierz w szpitalu – AKTORSKI DEBIUT
Aktor wystąpił w 53 spektaklach teatralnych, m.in.:
„Szarańcza” jako Max, Teatr Ateneum
„Odejścia” jako Viktor, Teatr Ateneum
„Stacyjka Zdrój” jako Strażak Dogaszacz, Teatr Ateneum
„Zatrudnimy starego clowna” jako Filippo, Teatr Ateneum
„Herbatka u Stalina” jako Watson, Ateneum
„Wujaszek Wania” jako Iwan Pietrowicz, Teatr Ateneum
„Opera za trzy grosze” jako Filch, Teatr Ateneum
„Mein Kampf” jako Hitler, Ateneum
„Burzliwe życie Lejzorka” jako Lejzorek, Teatr Ateneum
„Samobójca” jako Jegoruszka, Teatr Ateneum
„Trans-Atlantyk” jako Syn Ignac, Teatr Ateneum
„Proces” jako Nr 1, Teatr Narodowy
PRACA:
Właśnie zacząłem próby świetnie zapowiadającego się przedstawienia na podstawie „Mojej córeczki” Tadeusza Różewicza. Gram dramatyczną rolę, co sobie niezwykle cenię, bo, chociaż lubię grać komedie, to staram się, przypominać widzom, że Artur Barciś to również aktor dramatyczny. Codziennie mam próby w teatrze Ateneum, trudnej roli, ale w bardzo ciekawym przedstawieniu i myślę, że to będzie coś bardzo fajnego. Gdzieś na przełomie czerwca i lipca będzie premiera. To będzie premiera nieoficjalna, dlatego, że nie ma sensu na wakacje robić premiery. Więc tak naprawdę będzie w październiku, ale jakieś pokazy przedpremierowe już będą, więc przedstawienie musi być gotowe pod koniec czerwca.
WYPOCZYNEK:
Do 15 lipca pracuję w teatrze. Nie mam jakiś konkretnych wakacyjnych planów, tylko chcemy z żoną wsiąść w samochód i pojechać w świat. Najprawdopodobniej na Dni Polskie do Kaprun, bo dostałem zaproszenie, żeby w Austrii na lodowcu pojeździć na nartach. To wielka frajda – na dole upał, a na górze zima, a ponieważ fundują, to pewnie pojadę. A jak nie, to wsiądziemy w samochód i gdzieś ruszymy. Byliśmy już samochodem we Włoszech, w Hiszpanii, a teraz marzy nam się zwiedzenie zachodniej Francji – zamków nad Loarą, wyspa Saint-Michel.