Kiedy wstałem rano, dzień zapowiadał się szczególnie przyjemny. Za oknem wstawało słońce. Budziła się wiosna. Zwyczajny powiew optymizmu obmył moje myśli. Rozpoczynała się nowa strofka. Gdzieś pod sufitem błąkała się łzawa melodia Bajora o niedokończonej miłości, czy zapomnianych pragnieniach. Ma człowiek temperament. Połóż się i wzdychaj.
Zmiana programu. Bzyk. Cyferki przeskakują. Stop. Ravel i Bolero. Może być.
Nieśmiertelnie odkrywcze i zawsze aktualne. Dobry początek dnia.
Pieczywo.
Idę do sklepu. Po drodze mijam pana Wieśka – to nasz administrator. Człowiek instytucja. Człowiek dusza. Pracowity i oddany, choć zbyt często ludzki, taki męsko zagubiony, gdy chwiejnym krokiem przemierza osiedlowe alejki.
Chleb pachnie. Biały ser i rzodkiewka dają radość niepomierną, taką przaśną, otrębową, bezglutenową. Przyjemność i zdrowie. „Na zdrowie”.
Spod sufitu spłynął w kwietnik księżycowo Claude Debussy. A za oknem słoneczko.
Rozdział książki. Pysznie. Zatapiam się w krainie fantazji. Podsycam ją, podlewam, zasilam, rozwijam, utrzymuję. Przetrwa. Mimo ekspansji TV, SMS, GG, komercji, globalizacji, pogoni za materializmem. Tymczasem w mojej doniczce poezja.
Wychodzę na spacer.
– Czy słyszał pan, że Wiesiek umarł? – zagadnęła mnie sąsiadka z pierwszego.
– Niemożliwe – odpowiadam – rozmawiałem z nim przed godziną.
– Tak, ale on umarł przed kwadransem. Stał przy kiosku i po prostu się przewrócił.
Czas się zatrzymał.
Czy można tak po prostu odejść? Czy umrzeć oznacza zniknąć? Czy zapomną nas?
Smutek i żal, bo był to dobry człowiek, życzliwy i radosny sąsiad. Ja pamiętam, choć czas kiedyś zacznie zacierać ten obrazek. Wahadło jest nieubłagane, jak odchodzenie.
Dlatego trzeba pamiętać, wspominać, rysować, śpiewać, czytać, gryźć. Wszystko jedno, co – pamiętać, bo ludzie „tak szybko odchodzą”.
AB 2009.03.03