Droga kończy się niespodziewanie. Najpierw pojawiają się wyboje i małe dziurki. Z czasem zamieniają się w duże dziury, aby ostatecznie zniknąć. Na horyzoncie majaczą niewyraźne sylwetki jakiegoś dużego zwierza. Konia? Żubra? Dookoła torfowisko, łąka, a w oddali góry. I blaszana tablica z napisem „Wołosate”. Gdyby spojrzeć na mapę, łatwo by się zorientować, że jesteśmy w najdalej wysuniętej na południe wsi w Polsce.
Wieś zbójów i złodziei
„Wołosochatka wieś, (…) dystans od Sanoka 12 mil (…) kniaź tylko dwu człowieka teraz tam osadził,
a obu furatów, którzy jeszcze bardzo mało wykopały. Bóg to wie, kiedy im swoboda wynidzie” – notuje w 1566 roku kronikarz. „Wykopaniem” nazywa karczowanie lasów, furatami zaś złodziei. Opowiada, że kniaź wykradł dwóch chłopów z wioski Łokieć i osadził ich w Wołosatym, aby karczowali lasy pod uprawy.
Okolica iście niebezpieczna. To tędy w XVI w. biegł trakt handlowy na Węgry. To tutaj w XVII w. grasowali zbóje. Tołhaje rabowali na zlecenie. Jeżeli robotę zlecali Węgrzy – rabowali Polaków, jeżeli Polacy – okradali Węgrów. Zjawiali się bandą liczącą nawet tysiąc ludzi (!) i zabierali co się dało, łącznie z chłopami. Wsie palili. To tutaj też było gniazdo Beskidników, rodzimych bandytów. Działali bardziej kameralnie, rabowali z pieniędzy, głównie bogaczy. Częściej też kończyli na szubienicy. Napady na Wołosate powtarzały się wielokrotnie, dwukrotnie wieś znikała z powierzchni ziemi. Aż do wieku XIX.
Raj dla etnografów
Była to wieś ze wszechmiar inna i różnorodna. Podczas, gdy kobiety z okolicznych miejscowości nosiły na głowie białe chustki, mieszkanki Wołosatego poznać można było, bo czerwonym okryciu głowy. Wszyscy deklarowali narodowość polską, nie rusińską (choć byli prawosławni i do Rusinów było im geograficznie bliżej). W niecodzienny sposób czcili zmarłych. Niezależnie od pory roku trumnę przewozili na cmentarz na saniach zaprzężonych w woły (dziś jeszcze można wypatrzyć pośród trawy resztki prawosławnych nagrobków). W przyjaźni żyli z rodzinami żydowskimi i cygańską, które mieli za sąsiadów. Grali na trobitach, długich na kilka metrów instrumentach wykonanych z kory świerkowej, którą okręcano sznurem i uszczelniano smołą. „Ton ich melodyjny, nieco jednostajnie przeciągły, powtarzany (…) ma w sobie coś swobodnego, a tęsknego zarazem (…)” – pisał hrabia Aleksander Fredro.
Polowanie na żubra
Patrząc na puste pole aż trudno uwierzyć, że przed II wojną światową była to największa wieś Bieszczadów. W 1938 roku mieszkało tu 1200 osób, stało 210 domów. Dziś po nich nie pozostał ślad. A czterdziestu obecnych mieszkańców to głównie pracownicy Bieszczadzkiego Parku Narodowego.
W maju 1946 roku wszystkich mieszkańców Wołosatego wysiedlono do ZSRR, w okolice Stryja (dzisiejsza Ukraina). Ale słuch po miejscowości nie zaginął.
Patrząc w stronę potoku Wołosatki wypatrzyć możemy dwa kompleksy hangarów i obór. To pozostałość po PRL-owskim gospodarstwie rolno-hodowlanym. W latach 70. i 80. wojsko orało pola niszcząc co się dało: pozostałości domów, cerkiew, cmentarz. Używali przy tym trotylu. Na drodze wypatrzeć można było czarne wołgi i zielonego land rovera. To oficjele polscy i radzieccy udawali się na polowania w pobliskie lasy. Strzelali do żubrów. Zniknęła blisko połowa bieszczadzkiej populacji tego pięknego zwierza. Tłumaczono, że żubry same przeszły na stronę związku bratnich republik…
Dziś po łąkach biegają dumne hucuły, a w hangarach znajduje się Zachowawcza Hodowla Konia Huculskiego. Właściciele dbają o to, aby zachować w stanie naturalnym małe, ale silne koniki, które radzą sobie same ze zdobywaniem pożywienia i obroną przed drapieżnikami, a nocą same wracają do swoich stajni.
Mijamy hucuły, mijamy Wołosate. Przed nami tylko jeden cel – Tarnica, najwyższy szczyt Bieszczadów. Pod nim skąpana we mgle wieś-widmo, do której prowadzi kończąca się nagle droga.
Paulina Sygnatowicz 2009.04.20
źródło:
Marek Motak, „Bieszczady”, Bielsko-Biała 2001;
Rafał Gottman, „Wołosate: przyjedziesz, aby wrócić”, TravelPolska. Pl