Na początku był las- Autobiografia Jan Sas

Na początku był las- Autobiografia Jan Sas

Izdebki. Województwo Podkarpackie.
Jedna z największych wsi nie tylko w tym regionie.
Miejscowy dziennikarz, Augustyn Baran napisał w felietonie do : “Na początku był las. I tylko las. I nic nie było oprócz lasu …”
Tak, jak kiedyś w znanym wierszu Leśmiana – o głosach za ścianą …
Tak więc, gdzie teraz są Izdebki – na przełomie XV/XV wieku musiał być las, by można było go ciąć na drewno budulcowe – klecić czyli chałupinki z jedną wielką izbą (stąd – bardziej znane, rozsiane po kraju ), na popiół użyźniający liche podkarpackie wzgórza, wreszcie – pola pod zboża, żeby żyć i rozmnażać się, napełniać izbice i okoliczne miasteczka. Nic tu nowego dodać nie można, wszystko to znane każdemu z pierwszej historycznej czytanki.
Rzecz jednak w tym, że chociaż to największa wioska, lasów nadal dużo. Do dzisiaj ocalało na jej obrzeżach ponad tysiąc hektarów. Trzebiony 500 lat przez wszystkich, także przez ogień – odradzał się w najbardziej niedostępnych wertepach i wykorzystując upadek wiejskich mocy przerobowych – atakował wieś, podchodząc pod ściany chałupinek. Wraz z nim podchodziły wilki. Ostatni pojawił się w czasie polskiego Października i padł od kuli myśliwego. Przedostatni, jak pisał miejscowy dziennikarz “zdarzył się jeszcze przed I wojną światową. Wiedziano o nim, podchodził do okien chałup. Wybrano wilczy dół i przemyślnie go zamaskowano. Nocą wracała baba z sąsiedniej wsi do Izdebek i wpadła do niego. Oczywiście, o własnych siłach nie mogła się wydostać. Kiedy rano zarządzono poszukiwania potrzebnej na dzień baby, znaleziono ja w owym dole. Obok niej był również wilk. Oboje byli zadowoleni”.
Dzisiaj, na przełomie stuleci i tysiącleci (dosyć to rzadki zbieg okoliczności – znowu trzeba będzie czekać kupę lat), wieś powoli ale zamiera.
Zmniejsza się tzw. przyrost naturalny – księża z niepokojem patrzą na puste brzuchy dziewcząt i kobiet przeznaczonych do zaludniania wsi. Trudno: znów więcej parafian zmarło, niż się narodziło. Taka sytuacja trwa od wielu lat. Tragedii wielkiej nie ma – pogrzeby i tak hojniejsze, niż chrzty, ale na dłuższą metę – może się okazać to zgubne dla nowego pokolenia kapłanów.
“Gospodarstwa rolne w Izdebkach – cytujemy reportera-tubylca – przypominają te w Europie Zachodniej sprzed kilku wieków. Wieś ulegnie przemianom strukturalnym – głoszą obecni politycy. Ale nie od razu, trzeba poczekać dwadzieścia lat. Na szczęście we wsi przeznaczono nowy areał dla zbędnych ciał na cmentarz. Dusze ulecą same ze Wzgórza Wiecznego Milczenia.”
Izdebki zamykają się same. Położone daleko od okolicznych miast i miasteczek (Brzozów, Dynów, Krosno, Sanok, czy Rzeszów) – nie są atrakcyjne dla nikogo. Upadek wraz z warstwy zwanej chłoporobotnikami przerwał automatyczny strumień gorącego pieniądza spływającego do wsi. A przecież, nie tak dawno 50 autokarów każdego dnia przyjeżdżało po izdebską masę pracującą, i wieczorem, przed zachodem słońca przywoziło ją śpiewająca, wesołą, spitą, wypadającą na pobocza dróg. Padły wszystkie okoliczne fabryki, fabryczki, POM-y, lnianki, padają Stomile, stają Autosany, zapętlają się brzozowskie . Padło wszystko i we wsi: Gminna spółdzielnia i jej sklepy, mleczarnia, Kółko Rolnicze, tartak, tuczarnia trzody chlewnej i fabryczka wyrobów z plastiku w przysiółku Rzeki. Pozostały wzgórza traw, wypalane co roku na wiosnę w wielkich płomieniach.
Mężczyznom pozostaje emigracja zarobkowa. Zatem – chłonie ich Śląsk, Warszawa i saksy. Kobietom – również pozostaje emigracja. Przede wszystkim – słoneczna Italia. Tam znajdują pracę jako służące, wszelkiego rodzaju pomoc domowa, rzadko w ogrodnictwie albo usługach. Do Włoch wyjeżdżają kobiety w każdym niemal wieku: od dziewcząt kończących miejscowe trzy szkoły podstawowe lub średnie, aż po przejrzałe kobiety – babcie.
– Gdzie zarobisz dwa tysiące złotych?! Żebyś pękł w Izdebkach, a nawet w Polce – nie znajdziesz takiej pracy…
Wracają panny na wydaniu i kupują sobie: mieszkania w miastach i miasteczkach, meble i mężów. Wracają matki i kształcą dzieci w średnich i wyższych szkołach. Wracają babcie i kształcą wnuki. Poza tym – właśnie babcie – najczęściej tam pozostają. Z kim lub przy kim – nie wiadomo. Każdy ma dosyć Izdebek, jeśli tylko raz z nich wyjechał.
Do Izdebek, jak do każdej wsi w Polsce, ale tylko w Polsce – wracają przegrani. Mniej lub więcej, czasem bardzo – ostatecznie życiowo przegrani. Augustyn Baran również wrócił w podobnym stanie i sytuacji. Z powodu nienasycenia seksualnego uciekła od niego żona. Wkrótce odeszła druga, trzecia i czwarta kobieta. Żadna nawet nie próbowała zostać świętą żoną. Kiedy odeszła siódma, zajął się dziennikarką funkcjonując jako w gazetach regionalnych i ogólnokrajowych. Nikogo więc nie może dziwić jego maksyma, którą często za kimś powtarza: “Każdy jest sam pośrodku świata przebity słonecznym promieniem”.
Wracają ci, co stracili zdrowie i znaleźli się na ubogiej rencie. Odtrąceni przez miasto i aglomeracje przemysłowe. Wreszcie – emeryci: ci, żeby odetchnąć od zgiełku i smrodu Śląska, jego kopalń, hut, fabryk i biur. Zagospodarowują stare izbice – i wyglądają na listonoszki: Grażynę, Danutę albo Helenę, czy nie niosą należnej emerytury lub renty.
– O, idzie listonosz – cieszyła się przed kilku laty ciotka Jantocha, gdy zbliżał się ktoś do domu. – Nie, to – pomyliła go z poborcą za energię elektryczną.
Jeszcze nikt zwycięski nie wrócił do wsi. Zatem – ci co wracają – szybko kumają się z tymi, którzy nigdy wsi nie opuścili: z drobnymi pijaczkami od ostatnich klas podstawówki, z tymi, co mieli i zawsze będą mieć , z tymi, co nigdy nie mieli nic do stracenia nic nigdy nie mając, albo też przeputali wszystko w nieopamiętaniu. Łączą się jak proletariusze wsjech stran – i watahami okupują pocztę w czas spodziewanych skądkolwiek pieniędzy. A potem wszystkim jest wesoło: za ścianą sklepu i w cieniu nadrzecznych krzaków, w środku wsi i na jej rozległych krańcach, wszędzie i zawsze może być wesoło jeśli jest waluta.
– Jak myślisz? – pytają mnie – czy w III tysiącleciu będzie lepiej?
– Czas jest sprawą względną – odpowiadam bezwzględnie.
Szeroka, szeroka jest ziemia Izdebek. 12 kilometrów ciągnie się z zachodu na wschód, wzdłuż drogi z Brzozowa do Dynowa, tej przez Izdebki. Druga prowadzi przez cywilizowana Grabownicę. Liczne przysiółki pełne uroku to: Potoki, Rzeki, Dół pod Obarzym, nie wspominając największego przysiółka Rudawca, który jest samodzielnym sołectwem.
Prawie trzy tysiące dusz liczy wieś. Wszystkie rzymskokatolickie dusze, prócz jednej rodziny adwentystów i jednej Świadków Jehowy.
– Niestety – żalił się ksiądz katecheta na ostatniej kolędzie: prawie 30% mieszkańców to praktykujący ateiści. Zamyśliłem się i nie spytałem – jak ich można tak dokładnie policzyć, zaklasyfikować.
Przed II wojną światową wieś była polsko ruska. Normalna to sprawa w tym regionie. W czasie wojny miejscowi Rusini, zwłaszcza ich samozwańczy przywódcy stwierdzili, że są Ukraińcami. Skoro tak – po wojnie znaleźli się na Ukrainie.
– Czy to było potrzebne? – pyta człowiek wolny, sam nazywający się .
– Byli niegrzeczni … – odpowiada mu Stryj Edward.
Wiele dróg oprowadzi do wsi i tym samym ze wsi. Wszystkie są w coraz gorszym stanie, nikt ich ani razu nie naprawił od czasu upadku dyktatury ciemniaków.
Przez wieś przebiega wspomniana droga łącząca Izdebki z Brzozowem. Kursują nią autobusy, z biegiem lat puste, przestronne. Możesz spokojnie wrócić z miasteczka do wsi – nie stracisz ani jednego guzika od kurtki, płaszcza, katany czy sukmany. Za komuny – chłoptysie jeździli na piwo do miasta, na miejskie dziewczynki lub lody. Teraz trzeba obejść się ze smakiem, skorzystać z miejscowych smakołyków i dobrze znanych, ogólnie dostępnych i przystępnych ciał.
Z rozrywek, oprócz piwa i wina (siara) popularne są dyskoteki. Wracający, na całej długości wsi dodatkowo zabawiają się wyrywaniem znaków drogowych lub niszczeniem przystanków PKS. Kiedyś znaki drogowe wyrywali normalni chłopi – gospodarze: metalowa rurka zawsze w gospodarstwie może okazać się potrzebna. Niestety, służba drogowa przechytrzyła najchytrzejszych: rurki przed wstawieniem – zalewane są betonem. Wiele piłek do cięcia metalu poszło na marne.
Do rozrywek na pewno można zaliczyć rozgrywki piłki nożnej w najniższej klasie wiejskiej. Scenki rodzajowe na stadionie są tak bogate, że wystarczają na oddzielny zapis faktograficzno słownikowy.
Nie ma więcej rozrywek we wsi, chyba, że ktoś się żeni lub umiera. Oba wydarzenia na wsi, od samych jej początków – są ogólnie przewidziane.
Tak, jeśli chodzi o rozrywkę – nie można pominąć czytelnictwa gazet. Kogo stać – kupuje przeważnie wielobarwne magazyny , itp. Tylko dziewczęta z nowobogackich rodzin mogą sobie pozwolić na kupno . Do jedynego kiosku dostarczany jest tylko w sobotę jeden egzemplarz . Wiadomo – to nie rozrywka. Z biblioteki korzystają dzieci szkolne, młodzież i bezrobotne kobiety. Tylko one czytają modne romanse.
W autor Jerzy F. Adamski, obecnie wójt w sąsiedniej gminie Dydnia i doktorant na Uniwersytecie Jagiellońskim, napisał, że ciekawym indywiduum w Izdebkach jest wspomniany już Augustyn Baran. Według autora przewodnika, prawdopodobnie zaprzyjaźniony z nim Baran – od lat ma wydać zbiór opowiadań. Jednak – stulecie mija, a proroctwa autora się nie sprawdzają. Spotkałem kiedyś Barana – nie wydaje się ciekawy, chociaż na pewno jest indywiduum. Jeździ niezwykle starym rowerem i z zazdrością gapi się oczyma krótkowidza na elegancką lagunę miejscowego lekarza albo zasłużone fordy księży z izdebskiej parafii. Omijają go, zwalniają. Lekarz nie ma w wozie koniecznego sprzętu do reanimacji rowerzysty, a ksiądz proboszcz też nie zawsze jedzie z Panem Bogiem. Poza tym, Baran albo coś do siebie mówi, albo śpiewa w czasie blokady dróg przez chłopów (okrutnie fałszując) wieczny chłopski przebój – . Szarpie przy tym sutannę księdza proboszcza, jak kiedyś wieszcz papieża – oświadczając, że Duch św. jest pod kufajką Leppera.
Omijają go normalni ludzie – wiele doznali krzywdy od jego fantazji we wspomnianych zamieszczanych w regionalnych .
– Grożono mu słusznymi procesami o zniesławienie, nic nie pomagało, na szczęście zabrakło dla niego miejsca w naszej gazecie – cieszy się redaktor Cz. Skrobała.
Z konieczności trzeba zacytować fragmenty Barana, którymi naraził się Wsi i Prawu:
“Pan Czesław w spadku po ojcu otrzymał przezwisko <Święty>, którym się szczyci. Kiedy był mniej święty, a bardziej młody, ożenił się z moją koleżanką z podstawówki, której cielę zjadło podręcznik do algebry.
Potem, w szczęśliwym pożyciu zapewnił jej niebo. Bez większych trudności. Z jego młodszym bratem Józefem siedzieliśmy w jednej ławce ze względu na mierny wzrost i superdokuczliwość. Józef ożenił się z Leśką, dziewczyną równie ładną, jak Krzysia starszego <Świętego>. Ta jednak nie poszła do raju, jest sprzątaczką w mojej byłej szkole. Przegadaliśmy wiele godzin na podstryszu. Nieraz długo szukała nas pani dyrektor”.
Pan Czesław Gładysz pieni się z wściekłości, kiedy pytam go o ten , który przyniósł mu daleko poza wsią.
– Nie będę się z chujem procesował. Włożyłem mu używaną pipetę (Pan Czesław jest inseminatorem) w szprychy, gdy jechał na pocztę. Zarył głupim łbem w rów.
Oto felieton , w którym rozpoznały się aż trzy ciężko skrzywdzone kobieciny:
“Mój znajomy ożenił się dawno i niezbyt szczęśliwie na Rudawcu zwanym przez złośliwców Japonią. Na wsi nie dochodzi tak często do rozwodów jak w mieście. Niuanse nieporozumień załatwiane są odręcznie i w ciemnościach. Dlatego małżonkowie oddaleni od sprawiedliwości Wysokiego Sądu dochodzą do wieczności jako zgodne, a nie rozbite stadło.
Ostatnio, żona znajomego, wierna oglądaczka telewizji, natchniona młóconym na okrągło tematem znęcania się nad rodziną, posłuchała rady palestry. Doszło do burzliwej rozprawy sądowej, na której postraszono męża owej .
Nastał czas żniw i pożniwia, zbliżały się dożynki we wsi. Nikt nie miał czasu pomagać w rozbitej na dzielnice gospodarce owych małżonków. Poza tym mąż postanowił sprzedać konia na rzeź i wynieść się na roboty eksportowe w okolice Wielkiej Warszawy. Ale najpierw trzeba było uprzątnąć zboże zasiane jesienią. Musieli się wybrać razem. Po zboże, potem po słomę.
Ogromna fura załadowana słomą zwolna staczała się w wąwóz. Koń stanął. Sąsiedzi też powstawali, wyciągając szyje.
– Znowu razem gospodarzą – ucieszyli się zgodą, która w czas nadeszła. Na drabiniastej furze wysoko sterczały nogi gospodyni. Koń wciąż stał. Tak długo, aż kobieta krzyknęła: Wio!
Wóz znowu potoczył się po stromiźnie. Koń okazał się mądrzejszy od brzozowskiej palestry. Pogodził zwaśnionych małżonków. Od ich zgody zależało przecież jego życie.”
Na szczęście nikomu nie szkodzi inny piszący były nauczyciel – Jan Organ, pisujący pod pseudonimem . Wydał dwa tomiki wierszy – liryków, cieszących się uznaniem tak krytyki, jak i społeczności izdebskiej.
Do najbogatszych we wsi na pewno należy kuzyn A. Barana, który przelicytował trzech innych prawdopodobnie równie bogatych – i sam zakupił byłe Kółko Rolnicze. Pozostali kuzyni Barana – są wybitnie biedni.
Izdebki mają bogatą przeszłość historyczną. Wydarzenia są wiarygodnie zapisane w źródłach, spoczywają one w okolicznych archiwach państwowych i kościelnych. Przede wszystkim w kurii biskupiej w Przemyślu. We wsi – można skorzystać z bogatych kronik szkolnych i parafialnych. Powstało kilka cennych prac magisterskich z dziejów wsi, ale nie ma komu wydać ich drukiem.
Historia wsi, od czasów najdawniejszych do chwili obecnej jest historią chłopów: kiedyś pańszczyźnianych, zbuntowanych w czasie rabacji galicyjskiej, później wolnych i biednych.
Wychodźcy ze wsi – to osiadła później emigracja zarobkowa we Francji, Belgii i USA.
Ci, co ukończyli szkoły wyższe – przeważnie zostawali nauczycielami, wielu – inżynierami różnych specjalności i również opuścili wieś. W ostatnich czasach – przybyło kilku lekarzy, światłych księży i pięknych zakonnic, przechwyconych przez klasztory o ostrych, nieludzkich regułach.
Tylko jeden z izdebczan zdobył krzyż Virtuti Militari V klasy przyznany przez generała W. Sikorskiego – cichociemny M. Fijałka. Większość cieszy się zdobytymi za krzyżami .
Rzadko kto, poza wymienionymi, pisze o Izdebkach. Zdarza się to przy okazji obfitych opadów śniegu odcinających wieś pod świata, wydarzeń kryminalnych – przeważnie zabójstw, gwałtów zbiorowych i indywidualnych, intymnych. Innych powodów do pisania o Izdebkach nie ma. Oczywiście – zdarzają się wyjątki, do których należy reporter krakowskiego oddziału , W. Bałda. Przejeżdżał (przypadek to) przez wieś i opisał ją w reportażu opublikowanym także w .
Popatrzmy na jego wywody przemieszane z uwagami wielekroć wspomnianego (na pewno do znudzenia, chociaż jeszcze nie ostatni raz, Barana):
“Jak Pan Bóg chciałby kogoś rozmyślnie skarać, kazałby mu mieszkać w Izdebkach. Okolica piękna, powietrze zdrowe, ale żyć tam trudno. Nawet, jak się człowiek przyzwyczai”.
Tytuł reportażu Bałdy .
Baran zgadza się całkowicie z krakowskim reporterem. Nieco to dziwne, bo z samym sobą zgodzić się nie potrafi, nie umie, może tylko nie chce. Komentuje stwierdzenia autora reportażu:
“Przyszła (ta kryska – uwaga moja XY) i została. Kto z daleka przybywa, lepiej, dokładniej, tragiczniej widzi los i codzienne życie trzech tysięcy mieszkańców, którzy nie są w stanie wyżyć z doniczkowego rolnictwa dwuhektarowych . A pracy nigdzie nie ma. Jak na początku stulecia szli dziadkowie szukać roboty na Węgry i wszędzie za granicami zaborczych imperiów, tak i teraz wędrują ich późni wnukowie. Wieś staje się skansenem. Nadziei znikąd. Wysoko do Boga, daleko do władzy. Ludzi ubywa, śmierć zabiera niepotrzebnych. Miasto – młodych i pięknych. Zielone kiedyś zbożem wzgórza Izdebek porasta tarnina i młody prężny las. Olszynowy, niestety”.
“Coś ten Pan Bóg naprawdę chyba uwziął się na Izdebki, choć takie piękne je stworzył” – skwitował Bałda. Podpisał się Baran. Rację przyznali wszyscy, którzy czytali. Nie tylko w Warszawie, Krakowie i w centrum Unii Europejskiej.
Wieś traci siły. Straciła starych przedwojennych działaczy PSL-u, straciła ( wymarli ) tych powojennych. Biznesmeni ostatnich czasów dbają o własny interes. O to chodzi w każdym, najmniejszym nawet biznesie.
Izdebki należą od czasu gierkowskiej reformy administracyjnej do gminy Nozdrzec. Nie należy się więc dziwić, że nawet klucz do wagi na spędzie żywca znajduje się również w Nozdrzcu.
“Nie ma w Izdebkach ani miejsca, żeby klucz ten powiesić, ani tak kwalifikowanego człowieka, by potrafił otworzyć nim drzwi” – kpił sobie Baran w felietonie.
W Izdebkach brak jest telefonów. Brak łączności ze światem powoduje, że wieś utknęła w zaświatach. Kolejne reformy coraz bardziej spychają ją w środek Afryki.
Las atakuje. Schodzi ze wzgórz, podchodzi do ścian wsi. Jak w słynnej tragedii Szekspira.
Baran ( już po raz ostatni! ) napisał w opowiadaniu, które jak wszystkie poprzednie i następne nigdy zapewne nie ujrzy druku:
“Patrzę na wzgórze zerwane przez ulewy, atakują go brzozy: spokojnie, systematycznie i majestatycznie. Kiedyś, gdy mnie już nie będzie – zajmą całe podwórze, potem wskoczą na parapet, dach, bagno w rynnie. Zasieją się w pokoju na regałach z książkami, wrosną w wersalkę, pufy i fotele, zakorzenią się w szafie, a nawet w zapylonym pyłem i brudem czasu komputerze”.

Augustyn Baran 20.08.2000

Share

Written by:

3 883 Posts

View All Posts
Follow Me :